Przy okazji meczu Brooklyn Nets z New Orleans Pelicans mieliśmy okazję porozmawiać z kilkoma zawodnikami obu drużyn. Matt Ryan z Pels opowiedział nam nieco o swojej historii. Koszykarz jeszcze kilka lat temu dorabiał jako dostawca jedzenia, a dziś jest częścią czołowej drużyny z Zachodu.
Piotr Jankowski: Twoja historia jest niesamowita. W 2020 roku nie wybrano Cię w drafcie i pracowałeś jako dostawca jedzenia. Ale postawiłeś sobie cel, że musisz grać w NBA i udaje Ci się to.
Matt Ryan: Koszykówka zawsze była bardzo ważna w moim życiu. Czekałem na każdą możliwą szansę i chciałem ją w pełni wykorzystać. Rok po drafcie dostałem szansę w lidze letniej od Cleveland Cavaliers, a następnie grałem w G-League w barwach ich drużyny. Starałem się z każdym dniem robić krok do przodu, stawać się coraz lepszą wersją siebie. Chciałem udowodnić, że nie tylko zasługuję na szansę, ale także na to, by być pełnoprawną częścią drużyny.
Nie miałeś takich myśli w głowie, że pora skończyć z koszykówką? Wiem, że byłoby to po prostu trudne, ale czy o tym myślałeś?
Nie, absolutnie nie. Jak nie zostałem wybrany w drafcie, to poczułem dodatkową motywację do tego, by udowodnić, że zasługuję na szansę. Przez półtora roku byłem w domu i codziennie ciężko pracowałem, żeby poczynić postęp w różnych elementach gry. Faktycznie rozwoziłem jedzenie, pracowałem na cmentarzu, ale też trenowałem drużynę dzieciaków. Po prostu potrzebowałem pieniędzy na codzienne wydatki, ale nawet przez moment nie myślałem o tym, że porzucić swoje marzenia o NBA.
Czyli koszykówka jest najważniejsza w Twoim życiu?
Tak, zdecydowanie. To nawet nie podlega żadnej dyskusji. Koszykówka to dla mnie wszystko. Zacząłem grać, gdy miałem sześć lat, więc robię to już ponad 20 lat. Gdy rok temu zmarł mój ojciec, to właśnie sport był najlepszą odskocznią od smutku, jaki towarzyszył mi i całej rodzinie. Każdego dnia robię wszystko, by sprawiać, żeby był ze mnie dumny. Bo gra w NBA była nie tylko moim, ale i jego marzeniem.
Gdy już trafiłeś do NBA, coś Cię zaskoczyło?
Jeśli mam być szczery, to nie. Śledziłem NBA przez lata i była oraz jest właśnie taka, jak mi się wydawało. Grałem w bardzo medialnych drużynach, wokół których jest bardzo duży szum i myślę, że jeśli coś miałbym wskazać, to właśnie to. Ale ostatecznie tak naprawdę po prostu gramy w koszykówkę, więc nie uważam, żeby coś mnie zaskoczyło.
Trener Willie Green stwierdził w rozmowie ze mną, że waszym najmocniejszym punktem jest to, że trzymacie się razem. Zgadzasz się z tym?
Najważniejszą rzeczą dla naszego zespołu jest to, że jesteśmy w naprawdę dobrym zdrowiu i nasi liderzy są w stanie grać na dużych obciążeniach i brać na siebie odpowiedzialność. Zion i Brandon są w naprawdę fantastycznej formie i każdy wie o tym, że Pelicans nie są w stanie rywalizować bez tej dwójki. My staramy się ich jak najmocniej odciążać i ostatnie wyniki pokazują, że jesteśmy mocni jako drużyna, a nie indywidualności. Musimy to kontynuować, a wtedy będziemy niebezpiecznym rywalem dla każdego.
Pierwszą szansę w NBA dali Ci Boston Celtics. Co prawda zagrałeś jedynie pięć minut, ale poczułeś jak to jest na parkietach NBA. Ten moment chyba dał Ci dużo pewności siebie.
Zdecydowanie tak. Może zagrałem tylko jeden mecz w barwach Celtics, ale naprawdę sporo się nauczyłem. Al Horford był osobą, która miała bardzo duży wpływ na moją karierę. Jest weteranem ligowych parkietów, wie bardzo dużo o NBA i tą wiedzą bardzo chętnie się dzielił. Al pomógł mi mocno uregulować rzut. Traktowałem go jako swojego mentora i sporo wyciągnąłem z tego sezonu. Byłem w końcu częścią drużyny, która grała w finale NBA.
W którym momencie poczułeś taką największą pewność siebie na parkietach NBA? Po rzucie na dogrywkę w barwach Lakers przeciwko swojej obecnej drużynie?
To był piękny moment, ale najbardziej uwierzyłem w siebie grając pierwszy mecz w NBA. Do dziś pamiętam tę datę - 10 kwietnia 2022 roku przeciwko Memphis Grizzlies. Jak mówiłeś, zagrałem zaledwie kilka minut, ale trafiłem trójkę i złapałem sporo pewności siebie. Nie przyszło to łatwo, bo niestety wcześniej spudłowałem cztery rzuty, ale wtedy zeszło ze mnie całe ciśnienie.