Był jednym z najlepszych strzelców w historii NBA, liderem Indiany Pacers. Nigdy jednak nie sięgnął po mistrzostwo. Stał się jedną z ofiar ery Michaela Jordana. Otwarcie przyznaje, że brakuje mu pierścienia na palcu.
Ciągle jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci świata NBA. Zaraz po zakończeniu gry w koszykówkę usiadł przed kamerę i zrobił tam równie wielką karierę co na ligowych parkietach. Po 17 latach z Indianą Pacers, w 2005 roku zawiesił buty na kołek. W 1389 meczach notował na swoje konto średnio 18,2 punktu, 3 zbiórki i 3 asysty trafiając 47,1% z gry i 39,5% za trzy. W 2000 roku po raz pierwszy awansował z Pacers do wielkiego finału, ale tam ekipa ze wschodu musiała uznać wyższość Los Angeles Lakers (2-4).
- Cały czas nie daje mi to spokoju - mówi Miller. - Ludzie mówią o wielkich rzutach przeciwko New York Knicks, New Jersey czy Chicago. Często wracam do momentów, w których się nie udało. Kiedy ludzie mówią, że nie żałują, to kłamią - dodał.
Zobacz także: Policja zatrzymała koszykarza Clippers
Do finału Pacers Millera awansowali tylko raz. Aż sześć razy grali w finale konferencji. W 2004 roku ekipa z Indianapolis rozgrywała serię z Detroit Pistons. Reggie przekonywał wówczas kolegów, że jeśli pokonają ekipę z Mo-Town, zdobędą mistrzostwo NBA. Był wściekły, gdy jego drużynie ostatecznie się nie udało, a Tłoki sięgnęły po tytuł wygrywając finał z Los Angeles Lakers grających wówczas z Garym Paytonem oraz Karlem Malonem, którzy również polowali na mistrzostwo NBA. Miller otwarcie przyznaje, że jest mu żal, iż nigdy się nie udało.