Sytuacja była wyjątkowa. Liga właśnie ogłosiła rozszerzenie ligi o nowe zespoły, a to oznaczało pewne poświęcenia ze strony pozostałych ekip. Jednym z nich była kwestia “jedynki” w drafcie.
Choć Toronto Raptors wygrali loterię draftu z 1996 roku, ostatecznie nie wybierali z numerem jeden, gdyż ten został im odebrany. Wszystko jednak odbyło się zgodnie z ustaleniami, bowiem rok wcześniej liga ogłosiła rozszerzenie ligi o nowe zespoły - dołączyli właśnie Raptors oraz Vancouver Grizzlies. Ekipa z Kanady miała w swojej umowie zapisane, że przekaże “jedynkę” kolejnej ekipie, jeśli wygra loterię.
Zobacz także: Wielkie wyróżnienie dla Cartera
Tak też się stało i jako pierwsi wybierali 76ers. Cała przeddraftowa narracja skupiała się na utalentowanym chłopaku z Georgetown, więc było niemal pewne, że zespół z Philly wybierze Allena Iversona. Mimo to w Toronto nie chcieli narzekać, ponieważ z “dwójką” wybrali Marcusa Camby’ego, który uchodził za bardzo utalentowanego wysokiego. Jednak z perspektywy czasu… w Toronto mieli czego żałować.
Camby dobrze się jednak sprawdził w swojej roli i był ważną postacią w rotacji Raptors. Mimo wszystko nad zespołem wisi jedno duże “co by było gdyby”. Raptors w umowie z ligą mieli zapisane konkretne porozumienie i niestety nie mieli w tej kwestii nic do powiedzenia. Allen Iverson stał się ikoną koszykówki. Co prawda nigdy nie sięgnął po mistrzostwo, ale jego styl gry zainspirował wiele kolejnych pokoleń.