Phoenix Suns wymieniani są w gronie głównych kandydatów do wygrania mistrzostwa NBA w nadchodzącym sezonie. Okazuje się, że jeden z liderów wcale nie chciał trafić do ekipy z Arizony!
- Miejscem, do którego początkowo chciałem trafić było Miami. Znikąd przyszedł jednak telefon i był to Mat Ishbia z Phoenix. Ostatecznie Heat stwierdzili, że nie włączą się w walkę o mnie i trafiłem do Phoenix - powiedział Bradley Beal.
Rzucający, który w nadchodzącym sezonie będzie występował w większości na pozycji rozgrywającego, jest kolejnym koszykarzem po Damianie Lillardzie, który bardzo liczył na to, że zagra w barwach Miami Heat. Ostatecznie tak się nie stało, a drużyna z Florydy, która co dopiero grała w finałach NBA, ma bardzo ograniczoną rotację. Znów wiele będzie zależało od geniuszu Erika Spoelstry, który będzie musiał zrobić z zadaniowców bardzo ważnych zawodników drużyny.
Bradley przez całą karierę występował w barwach Washington Wizards, którzy w ostatnich latach nie mieli zbyt mocnej rotacji. Teraz w końcu będzie mógł sprawdzić się przy dwóch czołowych graczach ligi - Kevinie Durancie i Devinie Bookerze.
W poprzednim sezonie Beal rozegrał 50 meczów i notował w nich średnio 23,2 punktu, 5,4 asysty oraz 3,9 zbiórki. Trafiał bardzo dobre 50,6% rzutów z gry oraz 36,5% z obwodu.