Półmetek sezonu za nami i możemy stwierdzić, że wykształtowała się grupa zespołów, które aspirują do mistrzostwa w tym roku. Przyjrzyjmy się które drużyny mają realne szanse na to, aby w czerwcu świętować zdobycie pucharu Larry’ego O’Briana.
W moim odczuciu w tym sezonie nie mamy jednego wyraźnego faworyta, jak to bywało np. podczas dominacji Golden State Warriors. Tegoroczne rozgrywki mają przynajmniej kilka drużyn, które mogą śmiało myśleć o mistrzowskich pierścieniach. Jednak jak to w sporcie bywa, o końcowym sukcesie decydują najmniejsze detale, a w tak wyrównanej lidze, jak NBA chyba najistotniejszym czynnikiem jest zdrowie kluczowych graczy. Dlatego nie sposób nie zauważyć, że aktualnie w lidze przewodzą Phoenix Suns, którzy pozostają najmniej poszkodowaną ekipą w lidze, jeśli chodzi o urazy i choroby.
Postanowiłem wytypować kilka zespołów i przyjrzeć się wszystkim argumentom za i przeciw ich kandydaturom. Nie będę brał pod uwagę czynników zdrowotnych, ponieważ jest to nie do przewidzenia i skupię się na tych czysto koszykarskich.
Kozły mają w swoich szeregach obecnie prawdopodobnie najlepszego zawodnika NBA. Giannis wydaje się jeszcze bardziej głodny sukcesów niż przed rokiem, a zdobyte mistrzostwo tylko go napędziło do jeszcze cięższej pracy. Dodajmy, że ich skład praktycznie nie uległ zmianie i większość najistotniejszych zawodników jest do dyspozycji trenera Budenholzera.
Demony playoffs zostały zażegnane podczas zeszłorocznej mistrzowskiej kampanii i wydaje mi się, że w siedmiomeczowej serii będzie niezwykle ciężko ich pokonać. Elitarna obrona, zgranie i doświadczenie to na pewno będę atuty Bucks. Jak to mówił Rudy Tomjanovich „Nigdy nie lekceważ serca mistrzów” i w tym wypadku trzeba te słowa brać na poważnie. Nie ważne, z jakiego miejsca Milwaukee wejdzie do playoffs, jak już się tam znajdą będą szalenie groźni dla każdego.
Tak jak zaznaczyłem na wstępie, nie będę pisać o możliwych problemach kadrowych, bo można by to napisać przy każdej z tych ekip. Dlatego przyjrzę się innemu problemowi, który może pogrzebać szanse Bucks.
Moim zdaniem najsłabszym ogniwem w dalszym ciągu jest tutaj osoba trenera. Budenholzer uratował swoją posadę zdobywając mistrzostwo przed rokiem. Jednak nie licząc serii finałowej, gdzie w porę zareagował na wydarzenia boiskowe, miał spore problemy z odpowiednim ustawianiem swojej drużyny. Przede wszystkim nie potrafił reagować odpowiednio w trakcie spotkań i zwykle pewne zmiany wprowadzał zbyt późno.
Dlatego, jeśli miałbym się czegoś obawiać, będąc kibicem Bucks, to właśnie odpowiedniej taktyki nakreślonej przez ich trenera do danego przeciwnika.
Za kandydaturą Brooklynu przemawia skala talentu koszykarskiego, jaki udało im się zgromadzić. Nie licząc trójki wielkich gwiazd, w drużynie są też zawodnicy z przeszłością All-Star (Aldridge, Griffin) czy też wybitni specjaliści w rzutach trzypunktowych (Mills, Harris). Mając do dyspozycji tak utalentowany ofensywnie zespół, Nets są w stanie przerzucić swoich rywali w każdym spotkaniu. Widać, że starają się dzielić piłką i dokarmiają swoich kolegów, którym w danym momencie najlepiej idzie. Ich ofensywa bywa zabójcza i z pewnością połączenie indywidualnych popisów z mądrym, zespołowym graniem jest ich atutem. Dlatego są w stanie wygrać z każdym, kto spróbuje pójść z nimi na wymianę ciosów.
Jak wiemy, w playoffs gwizdki sędziów pozwalają na więcej i często to indywidualne akcje gwiazd w najważniejszych momentach spotkań przesądzają o końcowym sukcesie. Mając w składzie aż trzech wybitnych specjalistów od gry 1 na 1, Brooklyn wydaje się idealnie predysponowany, by wygrywać mecze w emocjonujących końcówkach, których na pewno w playoffs nie zabraknie.
Tak jak w ofensywie Nets wydają się hegemonem ligowym, tak już po drugiej stronie parkietu bywa mocno średnio. Wynika to przede wszystkim z braku parametrów zawodników obwodowych oraz z braku obrońcy podkoszowego.
Nets są w ogonie ligowym, jeśli chodzi o punkty tracone po zbiórkach w ataku rywali i mają bardzo duże problemy z powrotem do obrony. Jest to o tyle istotne, że w potencjalnej serii playoffs to właśnie punkty drugiej szansy czy punkty z kontry mogą przesądzać o wynikach spotkań. Przeciwnicy, zamiast napracować się na swoje zdobycze punktowe mogą zdobywać zbyt wiele łatwych oczek, co w jest bardzo istotne.
Dlatego mam poważne wątpliwości czy ofensywa Nets będzie w stanie nadrobić te niedoskonałości defensywne.
Miami zaadresowało swoją największą zeszłoroczną bolączkę kontraktując Kyle’a Lowryego. Jimmy Butler został odciążony z roli rozgrywającego i widać, że podział ról w Heat jest wzorowy. Każdy może się skupić na swoich największych atutach, a tak doświadczony generał boiskowy, jak Lowry wie jak odpowiednio sterować drużyną.
To właśnie głębokość i uniwersalność tej drużyny uważam za największy atut. Moim zdaniem są w stanie dopasować się stylem gry do każdego rywala, a trener Spoelstra zawsze potrafi w odpowiedni sposób dobrać taktykę, aby przechytrzyć rywali. Dodajmy do tego, że Heat tracą najmniej punktów z pola trzech sekund w lidze i świetnie zbierają piłki z własnej tablicy, ograniczając do minimum łatwe punkty dla rywali.
Jest to bez wątpienia jeden z najbardziej zadziornych zespołów w lidze i uważam, że ma wszelkie atuty, by realnie myśleć o mistrzostwie w tym roku.
Heat mają wiele atutów i mało bolączek, ale na pewno jedną z nich jest brak elitarnego go-to-guy w końcówkach spotkań. Oczywiście jest Butler, wyżej wymieniony Lowry czy przebojowy Herro, ale jednak żaden nie może aspirować do poziomu Duranta czy Antetokounmpo. Butler potrafi świetnie wymuszać faule czy wykorzystywać przewagi fizyczne, ale jednak to nie ten sam poziom ofensywny co ścisły top ligowy. Lowry i Herro potrafią w takich momentach zostać zamknięci przez wyższych i równie sprawnych obrońców. Także Heat w crunch time często posiłkują się zespołowymi zagrywkami, które przynoszą bardzo różny skutek.
Jeszcze jednym z mankamentów może być ich obrona trzypunktowa. Miami stawia na obronę własnego pola trzech sekund, przez co są na przedostatnim miejscu (swoją drogą tylko Bucks są gorsi), jeśli chodzi o ilość oddanych rzutów trzypunktowych przez rywali. Trafiając na elitarny ofensywnie zespół (np. Nets), Heat mogą mieć problem dając rywalom zbyt wiele swobody na obwodzie.
Mimo wszystko widzę tutaj świetnie zbilansowany zespół, który zdecydowanie jest zdolny, aby ograć każdego rywala w lidze.
Aktualnie najlepsza drużyna w NBA wygląda na zespół, który nie ma słabych punktów. Szeroka rotacja, dwaj wybitni liderzy, świetny trener i oraz energicznie reagująca publiczność. Suns są na dobrej drodze, aby mieć przewagę parkietu w każdej potencjalnej serii playoffs, co jeszcze bardziej utrudni zadanie ich przeciwnikom.
Ciężko mi wskazać jeden największy atut Phoenix. Są zarówno świetni w obronie (2 miejsce w lidze), jak i w ataku (aktualnie 4 miejsce). Wydają się mieć zdrowy balans pomiędzy grą pod kosz i na zewnątrz. W dodatku mają chyba aktualnie najlepszego rozgrywającego w lidze, który mimo upływu lat udowadnia, że wciąż potrafi zarządzać zespołem jak nikt inny. Dodajmy robiącego postępy Bookera, który już może aspirować do ścisłego topu ligowego, a naprawdę ciężko będzie znaleźć zespół, który może się z nimi mierzyć jak równy z równym.
Widzę tutaj dwa mankamenty, które pozbawiły Suns mistrzostwa przed rokiem. Po pierwsze nie są najlepiej zbierającym zespołem na własnej tablicy, co skrupulatnie wykorzystał rok temu Giannis. Po dodaniu McGee i Biyombo na pewno Phoenix ma większy wybór na pozycję centra niż tylko Ayton, ale wciąż statystycznie dają sobie zbierać zbyt dużo piłek.
Drugim może dość nieoczywistym problemem jest Chris Paul. Moim zdaniem czasem chce tak bardzo zapanować nad wydarzeniami na boisku, że w końcówkach spotkań odbija się to na efektywności ataków Suns. Zwykle on sam rozgrywa dwójkowe akcje i szuka przewagi na pick&roll, ale często pozostali koledzy stoją bez ruchu. Brakuje mi w końcówkach większego zaskoczenia przeciwnika. Wszystko staje się czytelne i to również rok temu było widać w serii finałowej. Zwłaszcza brak wykorzystania Bookera w ścisłych końcówkach jest aż kujący w oczy.
Na pewno Suns mogą się cieszyć z aktualnej dyspozycji, ale brak zaadresowania bolączek może ich znów słono kosztować na dalszym etapie sezonu.
Przez większą część sezonu Wojownicy byli zdecydowanie najlepiej grającą drużyną w lidze. Ich płynny zespołowy atak oraz fantastyczna agresywna obrona przynosiły zaskakująco dobre rezultaty.
Warriors potrafią jak nikt inny grać zespołową koszykówkę opartą na ciągłym ruchu zawodników. Jest to bardzo trudne do krycia dla rywali i często prowadzi do łatwych pozycji spod samego kosza czy też otwartych rzutów z obwodu. Dość niespodziewanie są najlepszym zespołem w obronie. Draymond Green wręcz popisowo steruje swoimi kolegami, samemu łatając każdą dziurę. To jest główna przyczyna, dlaczego Warriors są realnymi kandydatami do tytułu.
W ostatnich tygodniach ich atak jest bardzo przeciętny, ale to właśnie defensywa pozwala im regularnie wygrywać spotkania. Nie zapominajmy jednak, ze Golden State mają w swoim składzie najwybitniejszego strzelca w historii, a do zdrowia właśnie wrócił Klay Thompson.
Na pewno zajmie to chwilę czasu, zanim Steve Kerr poukłada wszystkie klocki, ale jestem pewny, że ta maszyna w końcu zacznie funkcjonować na pełnych obrotach. A mając tak świetny system gry, wykonawców oraz elitarna obronę Wojownicy spokojnie mogą myśleć o powrocie na mistrzowski tron.
Moim zdaniem Warriors są w stanie wygrać mistrzostwo tylko mając do dyspozycji całe swoje trio Curry- Thompson- Green. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że wygrają ligę, jeśli którykolwiek z nich będzie kontuzjowany. Możemy się przekonać, jak ciężko ostatnio gra się Curry’emu pod nieobecność Greena. Natomiast Thompson na pewno potrzebuje jeszcze kilku tygodni, by w pełni złapać rytm po dwuletniej przerwie.
Największą przeszkodą dla Wojowników może być czas. Jeśli absencja Greena będzie się przedłużać, a Curry dalej będzie musiał się tak mocno eksploatować, to obawiam się, że mogą nie zdążyć złapać odpowiedniego rytmu na playoffs. Na pewno cała trójka nie zapomniała, jak się gra razem, ale muszą teraz na nowo nauczyć się funkcjonować z zawodnikami, których Thopmson nie zna. A do tego potrzebują czasu. Tak samo Steve Kerr musi na nowo ukształtować rotację, która była w miarę ułożona pod nieobecność Klaya.
Jeśli w porę uda im się zgrać i złapać odpowiedni rytm, to Wojownicy są moim głównym kandydatem do mistrzostwa.
Dodatkowo chciałbym dodać, że są jeszcze trzy zespoły które w moim odczuciu mogą mocno namieszać i przy bardzo korzystnym układzie powalczyć o mistrzostwo. Chicago Bulls, Utah Jazz i Memphis Grizzlies są w stanie wygrać z wyżej wymienionymi drużynami w serii playoffs, ale nie jestem przekonany, że są w stanie dokonać tego w czterech seriach z rzędu.