Gary Payton II był skazany na koszykówkę. Gdy jesteś synem jednego z najlepszych obrońców w historii ligi, po prostu musisz sprawdzić się na boisku. Nawet, jeśli tego nie chcesz. Junior powtórzył sukces ojca sięgając po mistrzostwo i rozkochał w sobie kibiców Golden State Warriors.
Wielu wydaje się, że mając nazwisko po wybitnym rodzicu, można zbudować wielką karierę. Tak nie było w przypadku Gary’ego, który otrzymał nie tylko nazwisko, ale i imię po swoim ojcu. Jako dziecko Payton miał spore problemy z nauką. Gdy był mały, jego matka kazała całej trójce rodzeństwa czytać książkę każdego wieczoru. O ile Julian i Raquel Payton nie mieli z tym problemu, tak Gary miał ogromne.
Dopiero w drugiej klasie szkoły podstawowej nauczyciel zasugerował Monique, aby wysłała swojego syna na testy. Wszystko po to, by stwierdzić czy faktycznie jest dyslektykiem.
– Pamiętam, jak w tym momencie płakałam. Byłam dla niego okropnie surowa. Zupełnie nie zdawałam sobie spawy, że ma takie problemy – przyznała po latach.
Gary miał spore problemy z czytaniem. Jego mózg miał problem z odczytywaniem liter D i B. Jako chłopiec wstydził się czytać na głos przed całą klasą, jednak już wtedy imponował sprytem. Gdy przyszła jego kolej na odczytanie kilku wersów tekstu, wiedział już, które mu przypadną. Odpowiednio szybciej literował sobie słowa, których wcześniej nie znał. Ponadto miał ogromne problemy z nauką chronologii – nawet tak prostych rzeczy, jak pory roku.
Jako uczeń czwartej klasy, Payton wraz z rodziną musiał przeprowadzić się do Los Angeles. Gdy wspólnie z rodziną podróżował samolotem, matka nagle zobaczyła go zapłakanego.
– Powiedział do mnie, że nie chce być głupi. Nie mogłam w to uwierzyć. Od razu odpowiedziałam, że nie jest. Po prostu uczysz się inaczej – dodała Monique.
Zaakceptowanie takiego stanu rzeczy nie było dla dzisiejszego koszykarza Golden State Warriors łatwe. Robił jednak wszystko, by dorównać swoim rówieśnikom.
– Po tym, gdy się dowiedziałem o dysleksji, czułem się bardzo zakłopotany zadając pytania, czy wypowiadając się przy wszystkich. Nikt bowiem nie wiedział o chorobie, a ja nie chciałem, żeby się o tym dowiedzieli. Po prostu starałam się być taki sam, jak wszyscy – wspomina Payton.
Po przeprowadzce do Los Angeles, rodzice zapisali Gary’ego na korepetycja dla dzieci mających problemy z nauką. Dzięki temu dowiedzieli się, że ich syn jest wzrokowcem. Dzięki temu zaczął prosić swoich nauczycieli o wypisywanie wszystkich pojęć, by móc je lepiej zrozumieć.
– Szedłem do nauczycieli i mówiłem „Gdybyście mogli mi to po prostu napisać na tablicy, a ja to bez problemu złapię” – wspomina.
Gary był skazany na koszykówkę. Jego ojciec był jednym z najlepszych obrońców w historii ligi, a matka także miała spore doświadczenie na parkietach. W domu niemalże ciągle leciały jakieś mecze. Sam Payton także nagrywał niektóre akcje na kasetę, zapamiętując w ten sposób wiele zachowań i zagrań. Jak sam przyznaje – do dziś stosuje ruchy, które widział w późnych latach 90’.
– Gdy oglądasz koszykówkę, to jesteś w stanie stwierdzić, które zagranie działa, a które nie. Jest mi zdecydowanie łatwiej zobaczyć czyjeś zagrania i przenieść je na boisko, aniżeli na odwrót. Dlatego staram się oglądać jak najwięcej – przyznaje.
Co ciekawe, młody Payton wcale nie był wielkim dnem koszykówki. Wszystko przez to, że był skazywany na grę, skoro jest synem legendarnego koszykarza Seattle SuperSonics.
– Chciałem uciec jak najdalej od sportu. Wszystko przez to, że mój tata był świetnym koszykarzem. Po prostu nie chciałem mieć ze sportem nic do czynienia – kontynuuje.
Wszystko zmieniło się w liceum. Właśnie w szkole średniej Gary spotkał się z Darrelem Jordanem – przyjacielem rodziny i trenerem koszykówki, który pracował w obwodzie AAU z jego bratem – Julianem. To właśnie współpraca z tym szkoleniowcem sprawiła, że Gary zaczął świetnie pracować na nogach, co z roku na rok tylko rozwijał.
Gary Payton II nie miał żadnych problemów ze znalezieniem uczelni, na której wystąpi. Dostał trzy oferty stypendium z Florida Gulf Coast, Florida International and Florida A&M. Problem był jednak inny – nie zakwalifikował się pod względem wyników nauczania. I tak powróciły kompleksy z dzieciństwa – znów poczuł, że nie jest wystarczająco inteligentny, by studiować.
Ostatecznie trafił do Salt Lake Community College, lecz w swoim drugim sezonie odwiedził Saint Mary’s College w Kalifornii. Czuł się tam dobrze i ponadto – był blisko rodziców. Ich wsparcie było dla niego kluczowe przez całą karierę. Gary Payton senior poprosił go jednak, by nie podejmował pochopnych decyzji o przenosinach do Saint Mary.
Zasugerował, by udał się do Oregon State, w którym senior był wybierany najlepszym obrońcą i najlepszym pierwszoroczniakiem. Oferta, jaką złożył juniorowi ówczesny szkoleniowiec Craig Robinson sprawiła, że Gary po prostu nie mógł jej odrzucić. Z nieznanego college’u wypłynął na arenę krajową.
Już w swoim pierwszym sezonie wyglądał bardzo dobrze. Z 31 meczów 30 rozpoczął w pierwszej piątce i notował świetne 13,4 punktu, 7,5 zbiórki, 3,2 asysty, 3,1 przechwytu oraz 1,2 bloku na mecz. Jego zespół po raz pierwszy od 24 lat zagrał w turnieju NCAA, a Payton podczas swojej dwuletniej przygody na tym uniwersytecie dwukrotnie był wybierany najlepszym obrońca swojej konferencji.
Problem był jednak zupełnie inny. O ile sportowo Gary prezentował się naprawdę solidnie, nie miał pojęcia co zrobi ze sobą, gdy jego kariera nie wypali. – Nie wiedziałem, co zrobię po szkole. Tak naprawdę nie miałem na siebie pomysłu, jeśli nie wyszłoby mi w koszykówce. Bałem się tego – przyznał.
Gary Payton II zgłosił się do draftu w 2016 roku, jednak żadna drużyna nie zdecydowała się go wybrać. Postanowił więc spróbować swoich sił w D-League i po roku dostał się do NBA. Dołączył do Milwaukee Bucks, jednak po sześciu meczach nie przekonał do siebie sztabu szkoleniowego. Został więc zesłany do G-League. W kolejnym sezonie znów otrzymał kilka szans od Bucks, a następnie od Los Angeles Lakers, gdzie więcej grał w barwach zespołu z G-League.
Na kolejny sezon znalazł się w składzie Portland Trail Blazers, ale został zwolniony jeszcze przed startem sezonu. W styczniu 2019 roku otrzymał 10-dniowy kontrakt od Washington Wizards, jednak po jego wygaśnięciu znów trafił do G-League. Właśnie w tym sezonie sięgnął ze swoim zespołem Capital City Go-Go po mistrzowski tytuł i został wybrany najlepszym obrońcą ligi.
Kolejnym klubem w jego karierze byli Golden State Warriors, którzy 8 kwietnia 2021 roku zaproponowali mu 10-dniowy kontrakt. Później przedłużono go o kolejnych 10 dni, a ostatecznie przedłużono do końca sezonu. 19 października tego samego roku podpisał z Warriors niegwarantowaną umowę i znów nie był pewny swojej przyszłości. Stwierdził, że jeśli jego niegwarantowany kontrakt nie zostanie przedłużony, to złoży CV do pracy w sztabie szkoleniowym Steve’a Kerra. Payton chciał zostać wideo-koordynatorem drużyny.
– Wszyscy mówili, że mam małe szanse, aby pozostać w drużynie. Mieli otwartą posadę wideo-koordynatora, więc próbowałem dostać się na rozmowę o pracę. Chciałem pozostać przy tej drużynie i zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pomóc. Nagle odebrałem telefon, że rozwiązali sprawę i będę w ich piętnastce. W końcu poczułem się, jak zwycięzca – przyznał.
Można śmiało stwierdzić, że Steve Kerr jest pierwszym trenerem w karierze Paytona, który bez wahania na niego postawił. Były koszykarz Chicago Bulls, a obecnie szkoleniowiec GSW zdawał sobie sprawę, że ma gracza, który jest w stanie przykryć problemy z grą w obronie Stephena Curry’ego, czy Klaya Thompsona, który po kontuzji nie jest już tak mobilny.
W ataku Payton także świetnie się odnajdywał w mistrzowskim sezonie. Urodzony w 1992 roku koszykarz nie rzucał dużo, ale w niecałe 18 minut notował 7,1 punktu, 3,5 zbiórki oraz 1,4 przechwytu. Ba, w poprzednim sezonie trafiał 75,4% rzutów za dwa. To najlepszy wynik w historii gracza, który nie występuje na pozycji centra. Właśnie takiego kogoś potrzebowali Wojownicy.
– On świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że droga, jaką przeszedł była przepełniona przeciwnościami losu. Zwalniano go wiele razy. Ale to przygotowało go na to, co będzie dalej. Dla nas grał tak dobrze, że chyba sam tego nie zakładał – przyznaje Steve Kerr.
Po mistrzowskiej kampanii oczywistym było, że Gary zasłużył na wypłatę swojego życia. W ciągu jednego sezonu rozegrał bowiem połowę swoich meczów w NBA (71 występów, z czego 16 w pierwszej piątce). Dlatego też zdecydował się podpisać kontrakt z Portland Trail Blazers, którzy zaoferowali mu ponad 26 milionów dolarów za trzy lata gry (ostatni rok jest opcją zawodnika). Wcześniej Payton nawet nie mógł pomarzyć o tak ogromnych pieniądzach.
Swojej złości nie ukrywał Stephen Curry, który wprost przyznawał, że nie wyobraża sobie drużyny bez Paytona. A jeszcze gorzej widzi grę przeciwko niemu, bo jak podkreślał – żaden koszykarz nie potrafi go tak dobrze kryć. O ile nie udało mu się namówić zarządu do podpisania kontraktu z Paytonem, tak podczas trade deadline koszykarz powrócił do Wojowników.