LeBron James stwierdził niegdyś, że cieszy się na każdą ewentualność rywalizacji ze Stephenem Currym, bo zdaje sobie sprawę, że nie zostało mu już ich zbyt wiele. Panowie po raz kolejny dostarczyli kibicom sporo wrażeń.
Boston Celtics - Dallas Mavericks 120:127
Sugerowano, że Anthony Davis może zadebiutować w meczu przeciwko Boston Celtics, ale Dallas Mavericks nie czują pośpiechu związanego z adaptowaniem skrzydłowego do swojej gry, więc dali mu jeszcze kilka dni na to, by odpowiednio się przygotować, zwłaszcza pod kątem zdrowotnym. Lejce przejął inny weteran. Klay Thompson poczuł się w obowiązku i był najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. Mavericks w drugiej połowie prowadzili już 27 punktami. Trener Celtics - Joe Mazzulla, wprowadził na parkiet rezerwowych, którzy niespodziewanie zmniejszyli stratę do jednocyfrowej różnicy w ostatniej minucie. Kyrie Irving źle ten mecz zaczął zdobywając tylko cztery punkty w pierwszej połowie. Jednak niecałe 10 minut przed końcem trafił trójkę dając Mavericks prowadzenie 114:90 – ich najwyższe w meczu. Po przerwie na żądanie Irving dołożył kolejną trójkę, tym razem po ponowieniu akcji z lewej strony. Klay Thompson zdobył 23 punkty w pierwszej połowie. Mecz skończył z dorobkiem 25 (11/17 z gry). Dołożył trzy zbiórki i cztery asysty. Z ławki 22 punkty, 2 zbiórki, 2 asysty Spencera Dinwiddiego. Dla C’s 25 punktów, 5 zbiórek i 2 asysty Jaylena Browna oraz z ławki 21 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst Paytona Pritcharda.
Minnesota Timberwolves - Houston Rockets 127:114
Kolejny mocny występ Anthony’ego Ewarda. Lider składu zdaje sobie sprawę, że jego zespół ma na tym etapie problemy z ustabilizowaniem swojej gry po obu stronach parkietu, dlatego w ataku próbuje wykorzystać przede wszystkim swój naturalny talent. Jedną noc po zdobyciu 49 punktów w zwycięstwie z Chicago Bulls, Anthony Edwards ponownie zdominował grę swoją ofensywną produktywnością. Zdobył 18 punktów w pierwszej kwarcie i 16 w czwartej, którą Houston rozpoczynało z sześciopunktowym prowadzeniem. Na starcie finałowej odsłony Gobert popisał się dwoma wsadami, a potem kontrolę nad meczem przejął Edwards trafiając trzy trójki. Minnesota wygrała tę część meczu 35:16 i Rockets w efekcie ponieśli piątą porażkę z rzędu. Na pięć minut przed końcem Edwards spudłował rzut za trzy, ale Jaylen Clark zebrał piłkę i oddał mu ją z powrotem. Edwards ruszył pod kosz i trafił z faulem. Dołożył celny rzut wolny, a w kolejnej akcji trafił trójkę dając Minnesocie prowadzenie 113:106. Skończył z dorobkiem 41 punktów (11/25 FG, 5/12 3PT, 14/15 FT), 7 zbiórek i 6 asyst. Kolejnych 15 punktów, 11 zbiórek, 4 zbiórki, 2 asysty i 2 bloki Nazra Reida. Dla Rockets 28 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst Jalena Greena oraz 16 punktów, 10 asyst, 7 zbiórek i 2 przechwyty Alperena Senguna.
Portland Trail Blazers - Sacramento Kings 108:102
Poprzedniej nocy Portland Trail Blazers pokonali na własnym parkiecie Sacramento Kings, którzy przegrali sześć z ostatnich ośmiu meczów. Natomiast dla zawodników Chaunceya Billupsa to już szóste zwycięstwo z rzędu. Blazers nie zrezygnowali z walki o play-in, ale czy w ich przypadku ma ona sens? Po pierwszej kwarcie wynik był remisowy (27:27), a na przerwę Portland schodziło z minimalnym prowadzeniem 54:50. Zach LaVine trafił trójkę dając Sacramento prowadzenie 60:58 w trzeciej kwarcie. Shaedon Sharpe odpowiedział rzutem za trzy wyprowadzając Blazers na prowadzenie 79:77 na 11,2 sekundy przed końcem tej części meczu. Kings mieli odpowiedź i po akcji 2+1 DeMara DeRozana objęli prowadzenie 91:90 na 6:36 przed końcem. Za moment jednak Sharpe odpowiedział trójką, która ostatecznie dała Blazers przewagę, jakiej już nie oddali. Jonas Valančiūnas zadebiutował w barwach Kings w pierwszej kwarcie. Zakończył mecz z dorobkiem 6 punktów i 5 zbiórek. 22 punkty, 4 zbiórki, 7 asyst DeRozana oraz 22 punkty, 4 zbiórki LaVine’a. Do tego 21 punktów, 7 zbiórek, 4 asysty i 2 przechwyty Malika Monka. Dla Blazers 30 punktów (8/12 za trzy), 6 asyst Simonsa oraz 24 punkty i 4 zbiórki Sharpe’a.
Los Angeles Lakers - Golden State Warriors 120:112
Zdecydowanie jedno z najciekawiej zapowiadających się spotkań tej nocy. Los Angeles Lakers grali jeszcze bez Luki Doncicia. Słoweniec oglądał spotkanie z ławki. Kibice przywitali go głośnymi brawami. W rotacji LAL zabrakło także Marka Williamsa, który jeszcze nie dotarł z Charlotte. Z kolei Golden State Warriros musieli sobie radzić bez zawodników wytransferowanych do Miami w transakcji za Jimmy’ego Butlera. Na debiut tego ostatniego kibice GSW muszą jeszcze poczekać. Największą gwiazdą tej nocy był LeBron James, który poprowadził Lakers do wygranej, choć Stephen Curry cały czas deptał mu po piętach. Lakers wygrali czwarte spotkanie z rzędu i dziesiąte z ostatnich dwunastu. LeBron James zdobył 18 punktów w drugiej kwarcie, gdy Lakers objęli prowadzenie, ale Golden State odpowiedziało serią 32:12 tuż przed przerwą. Curry zdobył 22 punkty w drugiej połowie. Na 3:40 przed końcem zmniejszył stratę Warriors do 109:104, ale James trafił swoją szóstą trójkę na 1:08 przed końcową syreną i przypieczętował zwycięstwo Lakers. Skończył mecz z dorobkiem 42 punktów (14/25 FG, 6/9 3PT, 8/10 FT), 17 zbiórek i 8 asyst. Kolejne 23 punkty, 3 zbiórki, 4 asysty i 3 przechwyty Austina Reavesa. Dla GSW 37 punktów (13/35 FG, 6/20 3PT), 7 zbiórek i 4 asysty Curry’ego oraz 15 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst Buddy’ego Hielda.