Za nami półmetek sezonu NBA, dlatego pora na małe podsumowanie pierwszej połowy rozgrywek w trzeciej odsłonie mojego felietonu!
Tym razem nie skupimy się na kilku ostatnich tygodniach w najlepszej lidze świata, a weźmiemy pod lupę cały dotychczasowy sezon. Zaczynajmy!
Pierwsza połowa sezonu, a zwłaszcza ostatnie dwa tygodnie, obfitowały w niesamowite wyczyny ofensywne gwiazd NBA. Najlepsi gracze regularnie zaliczali 40 punktowe występy, a wisienką na torcie jest zdecydowanie popis Donovana Mitchella, który zdobył 71 punktów przeciwko Bulls, co jest najlepszym wyczynem od pamiętnego meczu Kobe Bryanta i jego 81 oczek z 2006 roku przeciwko Raptors. Wspomnę jeszcze o 60 punktowym triple-double Luki Doncicia, nowym rekordzie kariery Giannisa Antetokounmpo (55 punktów), 54 punktach Klaya Thompsona czy 59 oczkach Joela Embiida.
Ogólnie w tym sezonie aż 10 zawodników przekraczało granicę 50 punktów w jednym spotkaniu. Najlepszy jest Doncić z 3 takimi występami, a po dwa mają Embiid i Booker.
Jednak nie tylko jednorazowe występy robią wrażenie. W tym roku mamy też niesamowicie zacięty pojedynek o koronę króla strzelców. Aktualnie aż 8 graczy ma średnią powyżej 29 punktów na mecz! Jest to zdecydowanie największa liczba zawodników mogąca się pochwalić takimi osiągnięciami w tej dekadzie. Jestem ciekaw czy uda im się utrzymać takie tempo do końca rozgrywek. A może jeszcze ktoś dołączy do tego grona i spróbuje zbliżyć się do prowadzącego Luki Doncicia, który notuje na ten moment ponad 34 punkty w każdym spotkaniu?
Jedno jest pewne, jest to najbardziej rozstrzelany sezon od lat i praktycznie, co wieczór jesteśmy świadkami wybitnego występu któregoś z graczy. Osobiście uważam, że nie jest to spowodowane słabą obroną, a po prostu nagromadzeniem talentu w lidze. Być może nigdy w historii nie mieliśmy jednocześnie w NBA tylu znakomitych graczy, a tego typu występy i średnie punktowe tylko potwierdzają tę tezę.
Skoro jesteśmy świadkami nieprawdopodobnych występów gwiazd, to dość oczywiste wydaje się, że ten sezon będzie jednym z najbardziej zaciętych, jeśli chodzi o zdobycie nagrody MVP. Aktualnie mamy przynajmniej kilka nazwisk, których kandydatury można łatwo obronić.
A) Nikola Jokić: jego zespół jest aktualnie najlepszy na zachodzie, statystyki minimalnie poniżej poziomu triple-double, najwyższa skuteczność w karierze, prawdopodobnie jeszcze lepszy niż w poprzednich dwóch sezonach, gdy zdobywał MVP.
B) Giannis Antetokounmpo: drugi najlepszy zespół na wschodzie, najwyższa średnia punktów w karierze, poprawa w rozumieniu i czytaniu gry, podobnie jak Jokić ciągnie zespół przez większość sezonu bez drugiego najlepszego gracza w drużynie.
C) Luka Doncić: najlepszy strzelec ligi, do tego ponad 8,5 asyst i zbiórek w każdym meczu, bez niego Dallas mogłoby być najgorsze w lidze, jeśli Mavs zaatakują pierwszą czwórkę na zachodzie, ma realne szanse na MVP.
D) Jayson Tatum: najlepszy gracz najlepszej ekipy w lidze, poprawa w każdym elemencie gry, aspiracja do pierwszej piątki obrońców NBA, co pokazuje, jaki stał się wszechstronny.
E) Joel Embiid: ponad 33 punkty na mecz, bez niego Sixers nie istnieją, podobnie jak w przypadku Luki, jeśli zespół poprawi jeszcze trochę bilans, można będzie rozważać jego kandydaturę, bo indywidualnie jest fenomenalny.
F) Ja Morant: najlepszy gracz aktualnie drugiej ekipy zachodu, duża poprawa jako rozgrywający. Jeśli Grizzlies będą mieć najlepszy bilans w lidze, na co mają realne szanse, to jego akcje wzrosną jeszcze bardziej.
G) Kevin Durant: do momentu niedawnej kontuzji moim zdaniem najlepszy gracz w lidze, najlepszy scorer w lidze, niezwykle wszechstronny w obronie, bez niego Nets nie mieliby szans na aktualnie 2 miejsce w konferencji.
Jak widzimy, ciężko mi było ograniczyć się do 5 zawodników, a spokojnie mógłbym dorzucić jeszcze np. Jamesa, który robi niesłychane rzeczy mimo swojego wieku czy Donovana Mitchella, Gilgeous-Alexandra lub np. Curry’ego. Liga aktualnie posiada tyle gwiazd, które wchodzą na wyżyny swoich umiejętności, że każdy z nich ma solidne argumenty, aby wygrać statuetkę na najbardziej wartościowego zawodnika NBA. Osobiście stawiam, że zwycięży lider drużyny, która będzie miała najlepszy bilans na koniec sezonu regularnego.
Po latach posuchy w końcu mamy zespół, który da się lubić i oglądać w stolicy Kalifornii. Aktualnie są na 5 pozycji w tabeli i nic nie wskazuje na to, aby w tym roku mieli ponownie opuścić playoffs. Grają bardzo efektownie w ataku i tam maskują swoje niedoskonałości defensywne. Mam nadzieję, że fani Kings w końcu zobaczą swoich ulubieńców w playoffs i ich niechlubna seria bez awansu zostanie przerwana. Ten zespół naprawdę da się lubić i jeśli ktoś ma ochotę pooglądać radosną, ofensywną koszykówkę, to polecam włączyć mecz Sacramento. Oby starczyło im paliwa do końca sezonu, a być może nawiążą do czasów Chrisa Webbera i Mike Bibby’ego.
Nasz rodzynek w NBA ma bardzo przyzwoite wejście do ligi. Pokazuje się ze świetnej strony w defensywie, gdzie co wieczór kryjąc najlepszych zawodników rywali. Zademonstrował nam swoje atuty w postaci rozegrania piłki oraz gry bez piłki. Bardzo dobrze atakuje tablice i coraz pewniej czuje się z piłką w rękach. Co najważniejsze ma pełne zaufanie sztabu szkoleniowego, który wrzuca go w trudne sytuacje, w których Polak zdobywa cenne doświadczenie.Przed sezonem zaznaczałem, że ten chłopak jest niezwykle pewny siebie i mieliśmy tego najlepszy przykład, gdy zaczął rzucać rzuty wolne jedną ręką. Nie obchodziło go, co sobie pomyślą inni, tylko zastosował się do uwag trenera. Skuteczność skoczyła do prawie 80%, gdy oddaje rzuty jedną ręką, co jest już bardzo dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę, że wcześniej trafiał zaledwie ok. 40% swoich rzutów.
Pozostaje dalej pracować nad rzutami z wyskoku, a dalsza część sezonu pewnie przebiegnie w postaci różnych eksperymentów Popovicha. Najważniejsze, że Spurs widzą w Sochanie fundament ich drużyny na przyszłość i dają mu się wzorowo rozwijać. Oby tak dalej!
Wielkie były oczekiwania w Atlancie po transferze Murray’a. Niestety na razie obie gwiazdy niezbyt dobrze ze sobą współpracują. Do tego dochodzą problemy komunikacyjne między głównym trenerem, a Trae Youngiem. Kilka kontuzji ważnych graczy w rotacji również nie pomaga w znalezieniu odpowiedniego rytmu drużynie.Jednak głównym problemem jest styl gry, jaki prezentują Hawks. Niestety Young nie chce nauczyć się grać bez piłki na wzór Curry’ego i gdy przy piłce jest Murray, to lider Jastrzębi tylko stoi i przygląda się grze.
Widać jak na dłoni, że są tutaj problemy z chemią w drużynie, co prawdopodobnie wróży nam zmianę na stanowisku głównego szkoleniowca. Szkoda, że nie zobaczyliśmy efektownej i efektywnie grającej maszyny, jak zapowiadali nam zawodnicy Hawks przed sezonem. Buńczuczne zapowiedzi gry o mistrzostwo trzeba odłożyć na bok i skupić się na walce o playoffs.
Chyba tylko wierni fani Jeziorowców wierzyli, że ta drużyna ma jakiekolwiek szanse na grę o najwyższe cele. Osobiście od początku byłem sceptyczny patrząc, jak niedopasowane do siebie są elementy w Lakers. Niestety boisko szybko zweryfikowało drużynę z Los Angeles. Pewne nadzieje na lepsze jutro wróży nieprawdopodobna dyspozycja Jamesa i spodziewany powrót do gry Davisa, który przed urazem wyglądał imponująco. Jednak nie nastawiałbym się na nic więcej niż heroiczna walka o playoffs.James narzeka na brak transferów, ale sam jest sobie winien. Najpierw wybebeszył skład, aby pozyskać Westbrooka, a teraz dziwi się, że nikt nie chce spełniać jego żądań. Jednak, dopóki LeBron zapewnia miliardowe przychody nikt w Lakers nie powie mu złego słowa. Dla niektórych wyniki finansowe są ważniejsze niż wyniki sportowe, w końcu NBA to wielki biznes. Na powtórkę z 2020 roku nie ma co liczyć w najbliższej przyszłości.
Niestety słońce w Arizonie szybko zachodzi. Nikt już poważnie nie rozważa Suns jako kandydata do mistrzowskiego tytułu. Brak wzmocnień i uzależnienie się całkowicie od popisów Paula i Bookera pokazuje, jak jednowymiarowy jest to zespół. Obaj liderzy są trapieni przez urazy w tegorocznych rozgrywkach, a pod ich nieobecność nie ma żadnego innego kreatora i drużyna nie ma pojęcia co robić na boisku. Ostatnia seria porażek tylko uświadomiła nas, że Suns są bardzo przewidywalni i łatwi do rozszyfrowania.
Widać, że ten zespół potrzebuje zmian i zbudowania nowej tożsamości. Pytanie, od czego zacząć? Od trenera? Od wymiany graczy? A może zmiany na stanowiskach głównego menagera? Pewne jest, że w Phoenix potrzeba zmian i to zdecydowanych, aby pchnąć nowego ducha do organizacji Suns.
Zespół Damiana Lillarda miał zawojować ligę po letnich wzmocnieniach, a zdrowy lider miał w tym wydatnie pomóc. Niestety po świetnym początku sezonu, drużyna trenera Billupsa straciła pazur. Lillard nie może pozostać regularnie zdrowy, jak miał na to nadzieję, a bez niego ten zespół nie funkcjonuje. Niestety znów wychodzą największe bolączki Blazers, które trawią ich od kilku sezonów. Brak dobrego zmiennika na pozycji 1 i 5 powoduje, że brak Lillarda lub Nurkicia skutkuje katastrofalną grą Portland. Z początku dobra defensywa niestety wróciła do dawnych, niskich standardów. Być może powrót do zdrowia Paytona Jr i Nassira Little wspomoże zespół w tej kwestii. Jednak bez wzmocnień na dwóch kluczowych pozycjach nie widzę Blazers w playoffs. Niestety, to będzie kolejny ciężki sezon w Oregonie.