Klay Thompson jest jednym z tych koszykarzy, którzy w kluczowych momentach nie boją się wziąć piłki w ręce i pociągnąć drużynę do zwycięstwa. Jego ogromna pewność siebie, etyka pracy, zawziętość czy po prostu bycie dobrym kolegą z drużyny, wzięły się z tego, gdzie dorastał. I z kim.
Klay Thompson urodził się 7 lutego 1990 roku. Koszykarz Golden State Warriors dorastał w bardzo sportowej rodzinie – jego matka grała w siatkówkę na Uniwersytecie w Portland oraz w San Francisco. Ponadto w liceum była gwiazdą biegów przełajowych. Ojca przedstawiać żadnemu kibicowi NBA chyba nie trzeba – Mychal, czyli pierwszy wybór draftu w 1978 roku. Dwukrotny mistrz NBA, zawodnik takich drużyn, jak Portland Trail Blazers, San Antonio Spurs i Los Angeles Lakers.
W takiej rodzinie trudno nie uprawiać sportu. Gdy Klay miał dwa lata, rodzina przeniosła się do wielkiego domu w Lake Oswego. Mieszkali w jednej z najbogatszych dzielnic, lecz ich dom wcale nie wyróżniał się bogactwem, a… wybitymi oknami. Mychel, Klay i Trayce każdą wolną chwilę spędzali na podwórku. Podwórku, które pomieściłoby mały stadion do futbolu amerykańskiego. Chłopcy nie mogli narzekać na warunki do uprawiania sportu i zabawy. Co ciekawe – właśnie jako dziecko Thompson zaprzyjaźnił się z późniejszym rywalem w finałach – Kevinem Love, który mieszkał w okolicy.
– Stosy butów sportowych i powybijane okna. Tak wyglądał ich dom. Oni dosłownie odbijali się od ścian. Julie opowiadała mi kiedyś historię, kiedy kupiła chłopcom po dwa miecze. Następnego poranka okazało się, że wszystkie zdążyli już połamać podczas swoich walk. To byli tacy chłopcy – opowiadał brat matki chłopców, John Leslie. Podczas kariery Mychela Thompsona, to właśnie on odgrywał bardzo ważną rolę w życiu Klaya i jego braci, którym po prostu brakowało ojca.
Chłopcy grali w futbol, baseball czy koszykówkę. Najlepszym, co mogło ich spotkać było to, że rodzice nie mieli od nich wielkich oczekiwań. Ojciec jako weteran parkietów NBA nie naciskał, żeby któryś z nich poszedł jego drogą. Jak sami podkreślają – wspierał ich we wszystkim, co robili. Ale do niczego nie namawiał. A matka uczyła ich o korzyściach płynących ze stosowania diety organicznej oraz uprawiania jogi.
Mimo, że rodzice nie mieli wobec swoich synów oczekiwań sportowych – każdy z nich wszedł na drogę zawodowca w swojej dyscyplinie. Najstarszy z rodzeństwa – Mychel co prawda nie został wybrany w drafcie, ale miał okazję rywalizować w G-League, ale i podpisać kilkumiesięczny kontrakt z Cleveland Cavaliers. Ponadto występował w reprezentacji Bahamów podczas kwalifikacji do FIBA AmeriCup. Trayce z kolei został baseballistą, który reprezentował barwy takich drużyn, jak Chicago White Sox, Los Angeles Dodgers czy Oakland Athletics.
– Myślę, że gdy nasi rodzice się spotykali, to byli świadomi tego, że w genach przekażą swoim dzieciom ogromny talent do sportu. Bo mama też była bardzo wysportowana! I bardzo zawzięta. Opowiadała nam, że zanim przyszliśmy na świat potrafiła przez całą noc pływać, albo ćwiczyć grę w ping-ponga, by w końcu pokonać tatę – śmieje się najstarszy z rodzeństwa.
Mimo, że Klay nie był najmłodszym z rodzeństwa – w rywalizacjach z braćmi wcale nie wypadał najlepiej. Dorastał w cieniu wyższego Mychela, a najmłodszy Trice był zdecydowanie najsilniejszy. Także dzięki temu Klay od samego początku ćwiczył sporo rzutów. Nie miał większych szans w walce podkoszowej ze starszym bratem, więc postanowił rzucać z dystansu.
Koszykarz Golden State Warriors słynął z tego, że musiał wszystkiego spróbować. A jeśli mu się nie udawało – próbował do skutku. Na podwórku nie było drzewa, na które by się nie wspiął. W okolicy nie było rzeki, której by nie przepłynął, czy wysokiego miejsca, z którego by do niej nie skoczył. Jego bracia w ciągu jednego dnia potrafili stwierdzić, że dana zabawa czy sport nie są dla nich. Tymczasem Klay wolał dokładnie sprawdzić wszelkie możliwości.
Właśnie przez takie podejście do życia, Klay ma sporo bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Gdy miał 10 lat, nie mógł wystąpić w swojej drużynie o mistrzostwo miasta w baseballu. Wszystko przez to, że w szóstej klasie próbował przeskoczyć nad leżącym kolegą z klasy i… złamał stopę. Przez sześć tygodniu był wyłączony z jakichkolwiek aktywności. – Eh, szósta klasa… Żenujące. Ciągle to pamiętam. Masakra – wspomina po 20 latach.
Gdy Klay miał około 10 lat, poprosił swojego wujka, aby ten zabrał go do słynnego Burnside Skatepark. O ile całe rodzeństwo „wyleczyło się” już z jazdy na desce, młody Klay potrzebował więcej emocji. Skończyło się tak, że przy pierwszej próbie zaliczył konkretny upadek na plecy, ale nic poważnego mu się nie stało.
– Takie podejście do życia i brak strachu zaczęły zanikać wraz z wiekiem. Ale jako dzieciak byłem zdecydowanie nieustraszony. Staram się nadal mieć taką mentalność, kiedy jestem na boisku – przyznaje Thompson.
Czterokrotny mistrz NBA jest jedną z tych osób, które bardzo cenią swoją prywatność. Jest to jedna z tych cech, które odziedziczył po matce. Klay nie lubi, gdy się o nim dużo mówi, bądź pisze. Swoją całą uwagę stara się poświęcać temu, co jest dla niego najważniejsze. A właściwie kto jest dla niego najważniejszy – buldog Rocco. Klay dosłownie się z nim nie rozstaje. Przed laty bardzo cieszył się na wspólne mieszkanie z bratem, który miał dołączyć do Oakland Athletics, bo jak podkreślał – Rocco i Trayce są świetnymi kumplami.
Niektórzy sportowcy bardzo lubią być na pierwszych stronach gazet – gdy pisze się o ich związkach czy skandalach. Ale zdecydowanie nie Klay. W 2018 roku do opinii publicznej przedostała się informacja o jego rozstaniu z modelką Hanną Stocking. Wraz z tym, forma strzelca Warriors zdecydowanie spadła. Było widać, że całą ta sytuacja wprowadziła go w spore zakłopotanie.
– Jest praca, ale też życie prywatne. A ja chcę mieć trochę prywatności i stabilności. Nie chcę, żeby wszyscy zaglądali do każdej rzeczy, którą robisz. Na początku bardzo mi to przeszkadzało, ale teraz naprawdę się tym nie przejmuję. Jest mi to obojętne – przyznaje dziś Thompson.
Mentalność ma kluczową rolę w karierze Klaya. Zawsze był osobą, która lubiła zarówno być na pierwszym planie, ale zarazem wtapiać się w tłum. I właśnie dzięki temu jest tak kluczową postacią Golden State Warriors. Ale wróćmy do początków.
Klay wychowywał się w katolickiej rodzinie i w wieku 14 lat przeniósł się wraz z nią do Lidera Ranch w Kalifornii. Koszykarz uczęszczał do katolickiego liceum Santa Margarita, gdzie w swoim pierwszym sezonie został wybrany do trzeciej najlepszej piątki Orange County. Na swoim ostatnim roku poprowadził swoją szkołę do fenomenalnego bilansu 30-5 i mistrzostwa stanu trzeciej dywizji, notując 21 punktów na mecz. Po tych świetnych występach otrzymał statuetkę MVP ligi.
Dzięki bardzo dobrej grze w liceum, Thompson nie miał problemu ze znalezieniem uczelni. Ostatecznie dołączył do Uniwersytetu stanowego w Waszyngtonie. W swoim pierwszym sezonie wszystkie 33 mecze rozpoczął w pierwszej piątce, notując średnio 12,5 punktu – będąc przy tym najlepszym strzelcem obwodowym.
Klay spędził na tej uczelni trzy sezony. I z każdym grał coraz lepiej. Zmagania w NCAA zakończył ze średnimi na poziomie 17,9 punktu, 4,8 zbiórki oraz 2,6 asysty. Zagrał w 98 meczach, z czego 96 rozpoczynał w pierwszej piątce. W swoim ostatnim sezonie w barwach drużyny z Waszyngtonu, Thompson pokazał, że liczą się dla niego tylko zwycięstwa.
Podczas meczu z Kansas State na trybunach zasiadło 13 000 kibiców. Było to wielkie wydarzenie dla drużyny Cougars. Takie spotkania nie zdarzały się często. Thompson, który był liderem swojej drużyny, chciał pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić, że jego uniwersytet może rywalizować, jak równy z równym z wielkim Kansas. To mu się jednak nie udało mimo, że był najlepszym strzelcem swojej ekipy z 16 punktami.
– Po meczu był załamany. Podszedłem do niego i zapytałem co się dzieje. Odpowiedział, że zawiódł dziś 13 000 ludzi. Dla niego liczy się tylko wygrana. Mógłby zdobyć i 25 punktów w tym meczu, a i tak byłby niezadowolony, bo przegrał – przyznał jego wujek, Leslie.
W 2020 roku uczelnia zdecydowała o zastrzeżeniu numeru #1, z którym występował Klay Thompson. Stał się tym samym drugim koszykarzem obok Steve’a Puidokasa, który dostąpił tego zaszczytu.
W 2011 roku, czyli na ostatnim roku gry na Uniwersytecie doszło do niezbyt przyjemnego momentu w karierze Thompsona. Policja pewnego wieczoru zatrzymała jego auto ze względu na niedziałający reflektor. Gdy funkcjonariusz zbliżył się do pojazdu, wyczuł marihuanę.
I tak zaczęły się drobne problemy z prawem utalentowanego koszykarza, który bardzo bał się reakcji swoich rodziców. Policjant znalazł w pojeździe małą torebkę z marihuaną, a Thompson został ukarany przez władze uczelniane. Co ciekawe, cała sytuacja miała miejsce kilka godzin po tym, jak jego Cougars pokonali USC 85:77, a Klay zdobył 22 punkty.
– Nie mogę określić słowami, jak bardzo zawiodłem się na moim synu. Jestem bardzo rozczarowany – mówił jego ojciec, Mychal.
Po latach Klay był gościem podcastu Stephena Jacksona i Matta Barnesa, którzy lubią „ciągnąć” swoich gości za język. Nie mogli przepuścić takiej okazji i zapytali go o całą sytuację.
– Miałem przy sobie trochę marihuany. Liczyłem, że to będzie piękna noc. Odpalę konsolę, zapalę. I nagle widzę za sobą migające światła. Byłem bardzo zdenerwowany, a oni zaczęli zakuwać mnie w kajdanki. Nie wierzyłem, że robią to za trochę zioła. Bałem się tego, jak zareagują moi rodzice – wspominał.
Strzelec trafił do Golden State Warriors w 2011 roku. 23 czerwca w stanie Newark w hali Prudential Center odbył się draft, w którym z pierwszym numerem Cleveland Cavaliers wybrali Kyriego Irvinga. Klay jest obok niego i Kawhi Leonarda koszykarzem, który zrobił zdecydowanie największa karierę ze wszystkich zawodników wybranych w tym drafcie . Warto dodać, że przed Thompsonem, który trafił do Warriors z 11. numerem, zespoły wybierały Bismacka Biyombo, Brandona Knighta czy Jimmera Fredette.
Pierwszy sezon w barwach Warriors miał całkiem udany – rozegrał 66 meczów, z czego 29 rozpoczął w pierwszej piątce. Na parkiecie spędzał średnio 24 minuty, zdobywając 12,5 punktu, 2,4 zbiórki oraz 2 asysty. Jak na debiutanta, były to bardzo solidne liczby, lecz Golden State Warriors zanotowali bardzo słaby bilans 23 zwycięstw oraz 43 przegranych. Przed dołączeniem do GSW Thompson był jednak świadomy, że zwycięstwa nie przyjdą od razu.
– Byłem jedną z tych osób, które na nowo budowały kulturę Golden State Warriros. Pracowałem na NBA przez wiele lat i byłem gotowy na zupełnie nowy początek. Jestem wspólnie ze Stephem najdłużej w tej drużynie, więc jestem bardzo dumny z tego rozwoju. To, że nie jestem główną twarzą drużyny nie oznacza, że jestem niezadowolony. Prawdziwi fani i ludzie w organizacji byli świadomi tego, jaką pracę wkładam w wyniki. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym grać w innym miejscu – przyznaje Klay.
Tylko w pierwszym sezonie Klay Thompson był zmiennikiem. Jego rola w rozgrywkach 2012/13 znacząco wzrosła. Mark Jackson zaczął tworzyć drużynę, która za moment totalnie zdominuje ligę. Strzelec rozegrał wszystkie 82 mecze w pierwszej piątce, spędzając na parkiecie średnio 36 minut. Pokazywał się z bardzo dobrej strony nie tylko po atakowanej stronie boiska, ale także po bronionej. Był wówczas jednym z najlepiej broniących zawodników drużyny, która z 47 zwycięstwami i 35 przegranymi zameldowała się w Play-Offach, by odpaść w półfinałach konferencji. Rok później GSW mieli o cztery zwycięstwa więcej, jednak odpadli już w pierwszej rundzie.
To był kluczowy moment dla Golden State Warriors. Zarząd zdecydował się pożegnać z Markiem Jacksonem. Na ławce trenerskiej zastąpił go Steve Kerr, który jako rozgrywający pokazał, że wie, jak obsługiwać wybitnych strzelców. Jako trener wprowadził wielką rewolucję – nie bał się stawiać na rzuty za trzy, na czym Warriors zyskali bardzo dużo. Klay rozegrał pierwszy sezon, w którym przekroczył granicę 20 punktów na mecz, a Warriors zanotowali rewelacyjny bilans 67-15. Klay wielokrotnie pokazywał się ze świetnej strony. 23 stycznia w meczu z Sacramento Kings zdobył 52 punkty, a w samej trzeciej karcie trafił wszystkie 13 rzutów z gry, zdobywając rekordowe 37 punktów w 12 minut. Tym samym ustanowił wielki rekord, który jednak w San Francisco nikogo nie dziwił. Wszyscy wiedzieli, że jest gotowy do takich rzeczy. Thompson wraz z Currym stworzył duet, który poprowadził drużynę z San Francisco do mistrzostwa po rewelacyjnej sześciomeczowej serii z Cleveland Cavaliers, w których barwach występował kolega z dzieciństwa Thompsona – Kevin Love.
To był piękny czas dla całej społeczności Wojowników. Thompson udowodnił, że jest zawodnikiem, na którego można stawiać w kluczowych momentach. W kolejnych rozgrywkach Golden State Warriors rozpoczęli walkę nie tylko o obronę tytułu, ale także o pobicie legendarnego rekordu Chicago Bulls, którzy w sezonie zasadniczym zanotowali bilans 72 zwycięstw i 10 przegranych. Udało im się to, triumfując w 73 z 82 meczów. Ponadto Thompson triumfował w najlepszym w historii konkursie rzutów za trzy.
Wtedy nadeszły Play-Offy. Play-Offy, w których zdecydowanie było widać zmęczenie trudami sezonu zasadniczego i gonieniem rekordu. Mimo to Warriors w pierwszej rundzie odprawili w pięciu meczach Houston Rockets, a w drugiej także w pięciu meczach Portland Trail Blazers. Finały konferencji Zachodniej były czymś niesamowitym. Warriors przegrywali już 1:3 z Oklahomą City Thunder, by ostatecznie wygrać tę rywalizację 4:3 i zameldować się w finale. W finale, który GSW przegrali mimo… prowadzenia 3:1. LeBron James po porażce sprzed roku znów zasiadł na tronie.
Po pobiciu rekordu Chicago Bulls, fani tej drużyny zaczęli kierować w stronę najlepszej drużyny ostatniej dekady hasła sugerujące, że ich rekord tak naprawdę nic nie znaczy, bo przecież nie zdobyli mistrzostwa. Nic bardziej mylnego. Rekord należy do nich, a po dołączeniu Kevina Duranta – Warriors ponownie stali się głównymi kandydatami do tytułu. Steve Kerr nie popełnił już błędu sprzed roku w postaci gonienia za rekordem i dawał swoim podopiecznym odpocząć w sezonie zasadniczym. Bez większych problemów triumfowali w 67 z 82 meczów, a Thompson był jednym z trzech graczy tej drużyny, którzy przekraczali 20 punktów na mecz. W sezonie 2016/17 byliśmy świadkami jednych z najbardziej jednostronnych Play-Offów w historii. Warriors przegrali bowiem pierwszy mecz dopiero w trzecim starciu finałowym! Ostatecznie zakończyli zmagania z tytułem już po 17 meczach. Rewelacyjny wynik.
W kolejnym sezonie nie było już jednak tak łatwo. Sporym problemem Warriors było to, że problemy ze zdrowiem zaczęły się pojawiać nie tylko u Kevina Duranta, ale także u Stephena Curry’ego, który zagrał w jedynie 51 meczach sezonu zasadniczego. Warriors mogli jednak sobie pozwolić na to, by ich lider odpoczął i był w pełni gotowy na Play-Offy. O ile pierwsze dwie rundy przyniosły pięciomeczowe zwycięstwa z San Antonio Spurs i New Orleans Pelicans, tak w finałach konferencji działo się naprawdę sporo. Broniący tytuły Wojownicy przegrywali już 2:3 z Houston Rockets, by ostatecznie wyszarpać zwycięstwo w siedmiomeczowej serii. Finały? Były mocno jednostronne – trwały zaledwie cztery mecze, a w szeregach Cavaliers aż nadto był widoczny brak Kyriego Irvinga.
Po tych rozgrywkach Warriors znów byli faworytem – w końcu utrzymali cały trzon zespołu, a Kevin Durant z meczu na mecz grał coraz lepiej – podobnie z resztą, jak Stephen Curry. Pod koszem bardzo ciekawie prezentował się DeMarcus Cousins, a Draymond Green jak zwykle grał swoje. Thompson także nie odstawał – otrzymywał swoje rzuty i je wykorzystywał. GSW z 57 zwycięstwami i 25 przegranymi znów wygrali konferencję Zachodnią i zmierzali po trzecie mistrzostwo z rzędu. Wcale nie było jednak tak łatwo – Los Angeles Clippers i Houston Rockets urwali bowiem po dwa mecze w dwóch pierwszych rundach zmagań. W finałach konferencji drużyna Steve’a Kerra już w czterech meczach wyeliminowała Portland Trail Blazers. I przyszedł czas na finały. Finały, do których nie lubi wracać Klay Thompson…
Był szósty mecz finałów pomiędzy Toronto Raptors, a Golden State Warriors. Wojownicy przegrywali w rywalizacji z ekipą z Kanady 2:3, ale w poprzednich latach wielokrotnie udowadniali, że są gotowi do wielkich powrotów i sięgania po tytuł. Niestety na dwie minuty od końca trzeciej kwarty Klay Thompson pobiegł do kontrataku, w którym był faulowany przez Danny’ego Greena. Superstrzelec GSW zdobył w tym meczu już 30 punktów i planował kolejne, jednak tak niefortunnie upadł, że poważnie uszkodził kolano. Badania wykazały, że zerwał więzadła krzyżowe w lewym kolanie. Gorszej diagnozy nie mógł usłyszeć – takie kontuzje kończyły wiele sportowych karier, a zawodnicy, którzy po nich wracali – zazwyczaj nigdy nie wracali już na najwyższy poziom.
– Devin Booker był jedną z pierwszych osób, które napisały do mnie, kiedy zerwałem Achillesa. Powiedział „Wiesz, że rywalizacja na naszej pozycji pod Twoją nieobecność nie będzie taka sama”. To wiele dla mnie znaczyło – wspomina koszykarz.
Przegrana w finałach 2:4 nie martwiła nikogo tak, jak poważna kontuzja Klaya Thompsona. Utrata rzucającego, który obok Stephena Curry’ego był ulubieńcem kibiców sprawiły, że w San Francisco zapanowała swego rodzaju żałoba. Warriors w sezonie 2019/20 zanotowali tragiczny bilans 15 zwycięstw i 50 przegranych. Przed sezonem zarząd GSW przedłużył kontrakt o pięć lat z Thompsonem, który w ramach nowej umowy miał zarobić 190 milionów dolarów.
Wszyscy wyczekiwali sezonu 2020/21, w których słynni „Splash Brothers” mieli ponownie włączyć się do walki o tytuł. Niestety, nic z tego.
Jesienią 2020 roku Thompson był gotowy do powrotu (zarówno mentalnie, jak i fizycznie). Fani Golden State Warriors nie mogli się doczekać, kiedy znów zobaczą go na parkiecie. Rzucający robił wszystko, by wrócić do formy sprzed kontuzji – niemalże nie wychodząc z hali, by szlifować swój genialny rzut. Niestety. 19 listopada, czyli miesiąc przed startem rozgrywek, Klay Thompson podczas jednego z meczów treningowych w Los Angeles zerwał ścięgno Achillesa prawej nogi. Jego kariera stanęła pod ogromnym znakiem zapytania.
– Wątpiłem w siebie każdego dnia. Pamiętam jak broniłem Leonardo Barbosę i nawet nie potrafiłem ustać na jego koźle. Ogrywał mnie nawet Will Sheehey, który nigdy nie zagrał w lidze. Ogrywali mnie wszyscy. Byłem beznadziejny. Ale był przy mnie Rick Celebrini, który żadnego dnia dbał o cały proces rehabilitacji i powtarzał, że będą wzloty i upadki, ale na Play-Offy będę gotowy. Ale ja w to nie wierzyłem – wspomina koszykarz.
To był niezwykle ciężki czas dla Thompsona. Od poważnej kontuzji w przegranych finałach, przez rehabilitację, pandemię, śmierć Kobego Bryanta, zerwanie ścięgna Achillesa po utratę babci. Gorzej być chyba nie mogło. – To był mój najgorszy czas w życiu. To było cięższe, niż jakikolwiek mecz. Cięższe, niż jakiekolwiek ćwiczenie. Taki czas może złamać nawet najtwardszego psychicznie człowieka. Zawsze się zastanawiasz, co by się działo, gdyby nie to, co cię spotkało – przyznał koszykarz.
Właśnie dlatego Thompson sporo rozmawiał z koszykarzami NBA, którzy w przeszłości mierzyli się z kontuzjami Achillesa. Rozmawiał z Dominique Wilkinsem, który jest jedynym graczem w historii ligi, którego statystyki poprawiły się po urazie. Rozmawiał też z Grantem Hillem czy Tonym Robinsonem, który miał go zainspirować do pracy nad sobą.
941 dni trwała przerwa Klaya Thompsona. Ten wyjątkowy mecz miał miejsce 10 stycznia 2022 roku, kiedy to Golden State Warriors mierzyli się z Cleveland Cavaliers. Jak wiele znaczył ten powrót? Bilety na to spotkanie osiągały niesamowicie wysokie kwoty, a kontuzjowany Draymond Green nie wyobrażał sobie, że nie wybiegnie na parkiet w takim spotkaniu (ostatecznie wybiegł w pierwszej piątce i od razu usiadł na ławce). Zaryzykuję stwierdzenie, że był to najbardziej oczekiwany powrót od pierwszej kontuzji Derricka Rose’a.
Powrotu do gry chyba nie mógł wymarzyć sobie lepszego. Gdy wszyscy bali się o jego nogi, oczekiwali jedynie rzutów, a nie dryblingów i wjazdów na kosz, Klay postanowił… zapakować nad rywalem. Jego akcja była jedną z najlepszych w poprzednim sezonie, a biorąc pod uwagę okoliczności – bardzo możliwe, że była najlepsza.
– To był chyba najpiękniejszy moment w mojej karierze. Wróciłem po dwóch poważnych kontuzjach i zapakowałem nad młodym kotem. Szczerze mówiąc to najpiękniejszy moment w moim życiu – powiedział.
W swoim powrocie Thompson w wygranej 96:82 z Cleveland Cavaliers zanotował 17 punktów w niecałe 20 minut gry. Pół roku później na gali ESPYS otrzymał nagrodę za największy sportowy powrót roku.
– Nie wiem czy Vanessa to ogląda, ale chciałbym podziękować jej i trójce cudownych dziewczynek. Ciągle pamiętamy Kobego i Gigi i nigdy ich nie zapomnimy. Podczas rehabilitacji czytałem „Mentalność Mamby” i ta książka dała mi sporo siły. To właśnie Kobe zainspirował mnie do bycia taką osobą, jaką jestem dzisiaj – powiedział podczas gali.
O ile Thompson pokazał się z bardzo dobrej strony po powrocie, jego dyspozycja w kolejnych meczach nie była najlepsza. Mimo, że nigdy nie bazował na atletyźmie, drogi do kosza nie odnajdowało także wiele rzutów z otwartych pozycji. W sezonie 2021/22 rozegrał 32 mecze, w których notował średnio 20,4 punktu, 3,9 zbiórki oraz 2,8 asysty, ale także po raz pierwszy w swojej karierze zszedł poniżej 40% za trzy na przestrzeni sezonu.
Zaczęło pojawiać się sporo krytyki względem koszykarza oraz samych Golden State Warriors. Jedną z takich osób był Charles Barkley, który podczas programu NBA on TNT stwierdził, że Thompson już nigdy nie wróci do formy sprzed lat, a Golden State Warriors w obecnym składzie są „skończeni.
– Włożyłem naprawdę wiele w to, by wrócić do miejsca, w którym jestem dzisiaj. To bolało, gdy Charles stwierdził, że nie jestem tym samym graczem, co przed kontuzją. Ale traktuję to jako motywację, by udowodnić, że wciąż potrafię grać, jak przed laty – odpowiadał Klay.
Play-Offy w 2022 roku Golden State Warriors rozpoczęli z trzeciego miejsca na Zachodzie. Sezon zasadniczy zakończyli z 53 zwycięstwami oraz 29 przegranymi. W pierwszej rundzie przyszło im rywalizować z Denver Nuggets, którzy osłabieni brakiem Jamala Murraya i Michaela Portera jr’a, nie byli za wiele w stanie zdziałać. Nikola Jokic dwoił się i troił, ale to było zdecydowanie za mało. W drugiej rundzie drużyna Steve’a Kerra pokonała 4:2 Memphis Grizzlies, a kluczową postacią okazał się właśnie Klay Thompson, który wykonywał kawał dobrej roboty w obronie. W finałach konferencji GSW pokonali po pięciu meczach Dallas Mavericks.
I nadeszły finały. Biorąc pod uwagę przerwę Klaya Thompsona można śmiało stwierdzić, że koszykarz zagrał w swoich szóstych finałach z rzędu. Po trzech meczach Golden State Warriors przegrywali 1:2 z Boston Celtics, a ich gra zdecydowanie nie powalała. Kolejne trzy mecze padły jednak ich łupem i to Golden State Warriors mogli się cieszyć z kolejnego tytułu. Czwartego zdobytego wspólnie przez Stephena Curry’ego, Klaya Thompsona i Draymonda Greena.
Thompson nie miał w finałach łatwego życia. Mimo, że pół roku wcześniej wrócił do gry po wielu miesiącach przerwy, Steve Kerr dał mu sporo minut na parkiecie. Średnio spędzał ich aż 38, notując w tym czasie 17 punktów, 3 zbiórki oraz 2 asysty. Ponadto Thompson dorzucał od siebie 1,3 przechwytu, co świetnie oddaje jego aktywną pracę w obronie.
– Jestem wdzięczny, że mogę stać w tym miejscu. To jest niesamowite, nie mogę w to uwierzyć. Wiedziałem, że zdobycie przez nas tytuły jest możliwe, ale my właśnie to zrobiliśmy! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – skwitował Thompson.