Dlaczego Seattle SuperSonics zniknęli z mapy NBA?

skroluj w dół
Źródło zdjęcia:
AP Photo

Seattle SuperSonics do dziś pozostają jedną z ulubionych drużyn polskich kibiców, którzy mieli okazję śledzić ligę w latach 90’. Niestety, tej drużyny nie ma już na mapie NBA. Głównym winowajcą był Clay Bennett, który po zakupie SuperSonics, zdecydował się przenieść zespół do Oklahoma City.

Początki w NBA

Ponaddźwiękowcy to jedna z najpopularniejszych drużyn w historii. Seattle SuperSonics powstali 1967 roku. Co ciekawe – nazwa drużyny na początku nie była taka oczywista, bowiem wybierano z aż 25 tysięcy propozycji. Ostatecznie wybrano propozycję nauczyciela Howarda E. Schmidta i jego syna Brenta, którzy wymyślili nazwę SuperSonics, ze względu na to, iż w tym mieście w latach 60. fabryka Boeing Company prowadziła prace nad głośnym w owym czasie projektem samolotu SST – Boeing 2707, który miał przewozić pasażerów z ponaddźwiękową prędkością. Co ciekawe, samolot ostatecznie nie powstał, ale nazwa drużyny pozostała. Pierwsze logo drużyny stworzono przy pomocy agencji reklamowej przyszłego komisarza ligi – Davida Sterna, który jeszcze wtedy był przyjacielem klubu (co po latach miało się drastycznie zmienić).

Początki Ponaddźwiękowców nie były takie proste. O ile na rozegraniu występował utalentowany Walt Hazzard, w swoim debiutanckim sezonie SuperSonics zanotowali bilans 23-59, co było dla nich trzecim najgorszym wynikiem w historii (gorzej było tylko w dwóch ostatnich sezonach przed przenosinami do Oklahoma City, kiedy to drużyna nie tylko celowo tankowała po picki, ale dodatkowo była izolowana od kibiców ze Seattle przez właścicieli z Oklahoma City, by stworzyć fałszywe wrażenie, jakoby kibice stracili zainteresowanie klubem). Po dwóch przeciętnych sezonach szkoleniowcem został Lenny Wilkens, który zaczął pełnić funkcję grającego trenera. Funkcjonowało to całkiem dobrze, bowiem w 1970 roku Wilkens wspólnie z Bobem Rule otrzymał powołanie do Meczu Gwiazd.

Drużyna z Seattle cały czas pozostawała głodna zwycięstw. Stosunkowo szybko udało im się osiągnąć dodatni bilans, bowiem już piątym sezonie. 47 zwycięstw i 35 przegranych zapewniło im szóste miejsce na Zachodzie. Po sezonie doszło do czegoś, z czym nie zgadzali się kibice – transferu Lennego Wilkensa. Na ławce trenerskiej w kolejnych rozgrywkach zasiedli Tom Nissalke, a następnie Bucky Buckwalter, a SuperSonics zanotowali tragiczny bilans 26-56.

W rozgrywkach 1973/74 drużynę przejął legendarny Bill Russell, który już w drugim sezonie swojej pracy awansował do fazy Play-Offs, gdzie w pierwszej rundzie drużyna z Seattle wyeliminowała Detroit Pistons, a w drugiej uległa 2-4 Golden State Warriors. To właśnie zdobywca 11 pierścieni zapewnił kibicom wiele emocji i nakręcił ich na kolejne zwycięstwa. W kolejnym sezonie także awansowali do fazy Play-Off, by w półfinałach ulec 2-4 Phoenix Suns. Po tej przegranej zarząd rozstał się z Billem Russellem, a w jego miejsce wszedł Bob Hopkins. Choć nie na długo, bowiem szybko zastąpił go… Lenny Wilkens, co bardzo ucieszyło całe środowisko kibicowskie.

Były koszykarz SuperSonics dokonał czegoś niesamowitego. Drużyna z Hopkinsem na ławce miała bowiem bilans 5-17, a z Wilkensem 42-18, co zapewniło im grę w Play-Offach. W pierwszej rundzie wyeliminowali Lakers, następnie Blazers, a w finale konferencji pokonali Nuggets. Po raz pierwszy w swojej historii awansowali do wielkiego finału NBA, w którym po siedmiomeczowej batalii musieli uznać wyższość Bullets. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Kolejny sezon był tym, na który czekali wszyscy fani SuperSonics. Wiedzieli, że drużyna ma ogromny potencjał, dlatego praktycznie nie zmieniono składu zespołu. W sezonie zasadniczym Ponaddźwiękowcy po raz pierwszy w historii przekroczyli granicę 50 wygranych meczów, notując bilans 52-30. W Play-Offach wyglądali bardzo dobrze, eliminując Lakers i Suns. A w finałach doszło do rewanżu sprzed roku – starcia z Washington Bullets. Tym razem finały trwały zaledwie pięć meczów, bowiem drużyna Lennego Wilkensa zdecydowanie odrobiła lekcję sprzed roku i bez większego problemu sięgnęła po pierwszy (i jedyny w historii) tytuł mistrzowski. MVP wybrany został Dennis Johnson, który notował średnio 22,6 punktu, 6 zbiórek oraz 6 asyst. Najlepszym strzelcem był z kolei Gus Williams – autor średnio 28,6 punktu w finałach.

W kolejnych latach tak dobrze już jednak nie było. O ile Sonics pod wodzą Lennego Wilkensa pozostawali w ścisłym topie zespołów NBA, tak prym w lidze zaczęły wieść inne zespoły. W latach 1979 – 1991 zawodnicy z Seattle nie schodzili poniżej szóstej lokaty w konferencji Zachodniej, ośmiokrotnie awansując do fazy Play-Off. W nich jednak docierali maksymalnie do finałów konferencji. Ich katami bardzo często okazywali się Los Angeles Lakers, którzy Magiciem Johnsonem czy Kareemem-Abdul Jabbarem dominowali na parkietach NBA.

Cudowne lata 90’

Odrodzenie drużyny z Seattle rozpoczęło się w 1989 roku, kiedy to z 17. numerem draftu wybrano Shawna Kempa, a rok później z drugim numerem Gary’ego Paytona. Drużyna w końcu była mądrze zarządzana, o czym świadczy fakt, że w rozgrywkach 1991/92 szkoleniowcem został George Karl. Mimo słabej sytuacji, w jakiej Ponaddźwiękowcy byli po zwolnieniu Boba Kloppenburga, nowemu trenerowi udało się awansować do Play-Offów, w których doszli aż do półfinałów.

W latach 90’ żaden zespół nie grał tak, jak SuperSonics. George Karl miał pomysł na drużynę i przede wszystkim – zawodników, którzy wiedzieli, jak ten zamysł realizować. Wszystkie drużyny w NBA wybierały wówczas wolną grę i spokojnie ustawianie akcji. Co robili Ponaddźwiękowcy? Byli tacy, jak wskazywała ich nazwa – niebezpieczni i niezwykle szybcy. Twarda obrona, przechwyty i piekielnie szybkie kontry. Ponadto drużyny George’a Karla słynęły także z tego, że dużo rzucały za trzy. Szkoleniowiec naciskał nawet na swojego centra – Sama Perkinsa, by oddawał rzuty z obwodu. Obrona funkcjonowała tak dobrze, że w jednym z sezonów SuperSonics mieli aż trzech zawodników w czołowej 10. przechwytujących. Całą defensywą dyrygował nie kto inny, jak Gary Payton. Rozgrywający w 1996 roku został wybrany najlepszym obrońcą w lidze, a od 1994 do 2002 roku znajdował się w najlepszych defensywnych piątkach w lidze.

Taki styl gry sprawił, że Sonics byli ulubieńcami wielu kibiców – zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na całym świecie. Pokochali ich także polscy fani, którzy mieli okazje oglądać mecze Ponaddźwiękowców w telewizji. Duet Gary Payton – Shawn Kemp był na ustach całej ligi. Ich efektowne alley-oopy były ozdobą każdego meczu. SuperSonics byli nieobliczalni i mimo, że pozostali w cieniu Chicago Bulls prowadzonych przez Michaela Jordana, do dziś miliony kibiców czekają na ich powrót.

Koszykarze SuperSonics wiedzieli, że na minuty na parkiecie muszą zasłużyć nie tylko dobrą grą w meczach, ale także tytanicznie ciężką pracą na treningach. Do dziś krążą legendy o treningach, na których zawodnicy walczyli ze sobą na pięści by udowodnić, że zasługują na grę. Mimo tak zaciętej rywalizacji, w szatni panowała fantastyczna atmosfera, która przekładała się na wyniki. Zawodnicy byli tak wściekle skupieni na wygrywaniu, że kiedyś ambicja tak bardzo poniosła Gary’ego Paytona i Kendalla Gilla, że mieli w szatni wyciągnąć broń i w siebie celować. Ostatecznie to spowodowało transfer Gilla do Charlotte i uzupełnienie backcourtu Herseyem Hawkinsem, który był kluczowym graczem drużyny. SuperSonics w sezonie 1995-1996 zanotowali bilans 64 zwycięstw 18 przegranych. Zajęli pierwsze miejsce w konferencji Zachodniej i rozpoczęli walkę o mistrzostwo NBA.

W pierwszej rundzie z kwitkiem odprawili Sacramento Kings, a gdy w półfinałach pokonali Houston Rockets (obecnych mistrzów) w czterech meczach – Michael Jordan i jego Chicago Bulls wiedzieli, że mają się kogo obawiać. W finałach konferencji byliśmy świadkami niezwykle wyrównanych starć z Utah Jazz. Po siedmiu zaciętych meczach górą byli SuperSonics, którzy po latach znów dotarli do wielkiego finału NBA.

To pech rywalizować o najwyższą stawkę właśnie z Bykami. Ale z drugiej strony, kto inny ma prawo stawać przeciw drużynie, która ustanowiła rekord aż 72 wygranych, jeżeli nie my. Rozstrzygnęliśmy na korzyść w sezonie zasadniczym tylko osiem spotkań mniej – mówił George Karl.

Pokonanie Michaela Jordana nigdy nie należało do najłatwiejszych. Szczególnie, gdy właśnie z Chicago Bulls ustanowił ówcześnie najlepszy rekord w historii sezonu zasadniczego – 72 zwycięstwa w 82 meczach. Zespół prowadzony przez Phila Jacksona podchodził do finałów po łatwych zwycięstwach w Play-Offach. Najpierw pokonali 3-0 Heat, następnie 4-1 New York Knicks, a w finale konferencji dosłownie zmietli Orlando Magic 4-0. Sonics byli zdecydowanie bardziej zmęczeni rywalizacją przede wszystkim z Jazz, ale wiedzieli, że stoją przed ogromną szansą na drugi w historii tytuł.

Drużyna z Chicago szybko sprowadziła ich jednak na ziemię. Pierwszy mecz Bulls wygrali 107:90, drugi 92:88, a gdy rywalizacja przeniosła się na parkiet w Seattle – 108:86. SuperSonics znaleźli się pod ścianą – żaden zespół w historii NBA nie wrócił ze stanu 0-3, a oni mogli przegrać finału już w czterech spotkaniach. Na domiar złego Chicago Bulls świętowaliby kolejny tytuł w hali w Seattle. Ostatecznie jednak podopieczni George’a Karla stanęli na wysokości zadania i wygrali kolejne dwa starcia. Rywalizacja przy stanie 3-2 wróciła do Chicago. W United Center Sonics nie mogli znaleźć sposobu na zatrzymanie Dennisa Rodmana, który zebrał 11 piłek pod koszem drużyny z Seattle. Ponowienia akcji sprawiły, że Bulls triumfowali 87:75, a SuperSonics stracili szanse na mistrzostwo. I taka szansa nie nadeszła już nigdy.

Rozpad drużyny i koniec marzeń o mistrzostwie

Ten piękny marsz do finałów w sezonie 1995/96 tak naprawdę zakończył cudowny okres drużyny z Seattle. Co prawda Sonics pozostali czołową drużyną Zachodu, jednak ich poziom gry po odejściu Nate’a McMillana znacząco spadł. Ponadto po sezonie 1997/98 z drużyną pożegnał się George Karl, a nieco wcześniej Ponaddźwiękowcy wytransferowali swoją legendę – Shawna Kempa. Tak naprawdę jedynym zawodnikiem z legendarnego składu pozostał Gary Payton, który został wytransferowany do Milwaukee w sezonie 2002/03.

Legendarny rozgrywający nigdy nie ukrywał, że chciałby zakończyć karierę w Seattle, które stało się jego miastem. Miastem, które kochało go tak samo, jak on je. Do tego transferu nie musiało dochodzić. W 2001 roku zespół przejął jednak właściciel Starbucksa (tak, fani SuperSonics nie są fanami tej sieci) – Howard Schultz. O ile początkowo miał naprawdę świetne zamiary pod kątem tworzenia zespołu, z czasem zaczął wyglądać jak człowiek, który ma wszystkiego dość. Na dodatek szybko popadł w konflikt z Paytonem, dla którego znalazł nowy dom. To nie była dobra decyzja. Oprócz Paytona zespół opuścił Desmond Mason, który miał być przyszłością Sonics.

Sytuacja, jaka miała miejsce w Seattle nie podobała się także zawodnikom. Najlepszym tego przykładem był Rashard Lewis, który przychodząc na rozmowy dotyczące przedłużenia kontraktu nie odezwał się do właściciela klubu ani słowem. Ba, zaciągnął czapkę na oczy, okazując mu totalny brak szacunku. Po jednym z meczów, w którym Lewis mógł zapewnić Sonics zwycięstwo, ale spudłował dwa rzuty wolne, otrzymał mocną odpowiedź od Schulza. W mediach.

Ten facet miał odwagę żądać ode mnie ponad 60 milionów dolarów kontraktu, a nie potrafi nawet trafić dwóch rzutów wolnych? W jaki biznes się wpakowałem, skoro mam płacić 25-latkowi takie pieniądze, a potem patrzeć, jak robi coś takiego? Co gorsza, on nawet nie wydaje się tym przejmować – powiedział właściciel Sonics.

Przenosiny do Oklahoma City

Sytuacja wewnątrz drużyny była bardzo mocno napięta. Schulz oczekiwał od swoich zawodników zwycięstw w każdym meczu – wybuchał gniewem po przegranych i miał pretensje do zawodników, że nie trafiają 90% rzutów z gry, zarabiając tak duże pieniądze. Można było już wysnuć wniosek, że po prostu „odleciał”. Gdy politycy ogłosili, że nie przekażą 220 milionów dolarów na budowę nowej hali, Howard Schulz miał dość i sprzedał drużynę.

I tak 18 czerwca 2006 roku właścicielem drużyny został Clay Bennett, który od samego początku miał podkreślać, że nie zamierza nigdzie przenosić drużyny. Choć w liście podkreślił, że zależy mu na kontynuowaniu dziedzictwa Sonics w Seattle tak długo, jak będą w stanie wynegocjować odpowiedni obiekt za właściwe koszta. W 2007 roku biznesmen oczekiwał od władz Waszyngtonu wybudowania hali za 500 milionów dolarów. Arena miała być zlokalizowana w Renton – na południu od Seattle. Oczywistym było, że takie pieniądze nie zostaną przeznaczone, co było bardzo na rękę nowemu właścicielowi.

Szybko do mediów wyciekła konwersacja pomiędzy Clayem Bennettem, Tomem Wardem i Aubrey McClendonem. Ward zapytał właściciela Sonics czy jest szansa na przeprowadzkę w kolejnym sezonie, na co Bennett odpowiedział, że zrobi co w jego mocy, aby doszło do relokacji. To spowodowało istne trzęsienie ziemi w kochającym koszykówkę Seattle. Całem sytuacji przyjrzał się dokładnie komisarz ligi, David Stern, który nałożył na biznesmena 250 000 dolarową karę. Śmiało można stwierdzić, że wysokość tej kary była śmieszna, a całe środowisko wiedziało, że Stern popierał przenosiny SuperSonics do Oklahoma City.

Jak feniks z popiołów powstał wówczas Howard Schultz, który nie wyobrażał sobie relokacji. Pozwał bowiem Bennetta, próbując unieważnić sprzedaż Sonics. Zarzucił mu także działanie w złej wierze w sprawie poszukiwania rozwiązania na budowę hali w Seattle. Howard Schultz uważał, że właściciel z Oklahoma City tak naprawdę udawał, że chce znaleźć rozwiązanie dla koszykówki w Seattle, a w rzeczywistości chciał po prostu przenieść zespół do swojego miasta.

Schultz zasugerował też sprzedaż zespołu Steve’ovi Ballmerowi (dzisiejszy właściciel Los Angeles Clippers), a miasto Seattle próbowało wymusić na włodarzu Sonics, by rywalizowali w KeyArena jeszcze przez dwa kolejne sezony. Oklahoma City nie czekała, tylko podjęła konkretne kroki. Za 120 milionów dolarów przebudowano halę oraz wybudowano obiekty treningowe. Howard Schultz ostatecznie pozwał Bennetta, ale kiedy ten dostał zgodę na relokację, a Seattle na mocy ugody sądowej zwolnili SuperSonics z dalszej części najmu KeyArena, Schultz uznał, że nie ma się już o co bić. I wycofał swój pozew.

Włodarz Ponaddźwiękowców chwilę wcześniej poprosił ligę o arbitraż w sprawie relokacji klubu. 28 zespołów poparło tę prośbę, a przeciwko byli jedynie Marc Cuban z Dallas Mavericks oraz Paul Allen z Portland. Jedną przeszkodzą była umowa pomiędzy klubem, a KeyArena. Ale wszystko da się załatwić mając odpowiednie pieniądze. Zarządcy hali otrzymali 45 milionów dolarów. Ponadto miasto pozostało właścicielem nazwy SuperSonics, a cała historia klubu i rekordy stały się dobrem wspólnym Oklahomy City Thunder oraz miasta Seattle.

Maile pomiędzy Clayem Bennettem, Tomem Wardem i Aubrey McClendonem były najlepszym przykładem na to, że mimo początkowych zapewnień, nowy właściciel od samego początku planował przenosiny drużyny do swojego miasta. Warunki umowy sprzedaży jasno określały, że klub ma pozostać w Seattle, co nie zostało wykonane. Howard Schultz miał więc sporo racji oburzając się na zachowanie nowego właściciela i niewykluczone, że wygrałby sprawę w sądzie. I tak 13 kwietnia 2008 roku Seattle pożegnało się z koszykówką.

Niestety, to pokazało, że kłamstwa grupy Bennetta są niewystarczające, by odwrócić bieg spraw. Dlatego wycofuję nasz pozew sądowy – napisał w swoim liście Schultz.

Czy SuperSonics wrócą po latach?

Seattle nie mogło się pogodzić z utratą drużyny. Jedną z osób, która zabiegała o powrót SuperSonics był milioner Steve Ballmer, który jeszcze w 2008 roku zobowiązał się do zainwestowania 150 milionów dolarów w renowację KeyAreny. Inicjatywa się jednak nie powiodła, lecz biznesmen cały czas szukał sposobu, by przywrócić drużynę. 9 stycznia 2013 roku Balmmer oraz Chris R. Hansen przewodzili grupie inwestorów w próbie zakupu Sacramento Kings i przeniesienia ich do Seattle za szacowaną kwotę 650 milionów dolarów. Ten pomysł jednak zupełnie nie wypalił – z winy Davida Sterna, który osobiście zablokował już pewną – jak się wydawało – relokację Kings do Seattle. Następnie na konferencji prasowej zapowiedział, że nie będzie tego tematu szerzej komentował, bowiem spieszy się na mecz… Oklahomy City Thunder.

Po raz kolejny nadzieje kibiców Sonics odżyły w maju 2014 roku, kiedy to wybuchł skandal z ówczesnym właścicielem Los Angeles Clippers – Donaldem Sterlingiem. Po raz kolejny pojawiało się nazwisko Steve’a Ballmera jako głównego kandydata do zakupu drużyny. Biznesmen zaproponował 2 miliardy dolarów, co było wówczas drugą najwyższą ofertą za zespół sportowy w Ameryce Północnej (po sprzedaży Los Angeles Dodgers sprzedanych za 2,15 miliarda dolarów w 2012 roku). 12 sierpnia 2014 roku Steve Ballmer został właścicielem Clippers, jednak temat przenosin do Seattle nigdy nie został oficjalnie poruszony.

Kibice w Seattle, ale także w Polsce czekają na powrót ich drużyny. W ostatnich latach mówi się o nim coraz głośniej. Szczególnie, że obecny komisarz ligi – Adam Silver podkreślił, że po pandemii NBA jest bardzo poważnie zainteresowana poszerzeniem ligi. Mowa jest o dwóch dodatkowych zespołach – w grze mają być Las Vegas, Seattle, ale także Meksyk.

Aby koszykówka powróciła do Seattle, niezbędne jest porozumienie zbiorowe między NBA, a stowarzyszeniem koszykarzy. Obecne wygasa po sezonie 2023/24, ale do 8 lutego każda ze stron może skrócić jego obowiązywanie do końca trwającego sezonu. Ponadto aktualny kontrakt na prawa telewizyjne, który wygasa po sezonie 2024/25 i nie ma możliwości skrócenia go. Sam proces dołączenia do ligi może potrwać bardzo dużo czasu – najpierw trzeba złożyć ofertę, przejść przez głosowanie właścicieli klubów NBA, a następnie zrobić entry draft, by móc dołączyć do ligi.

Legendarny koszykarz Ponaddźwiękowców, Gary Payton potwierdził, że trwają zakulisowe rozmowy o poszerzeniu ligi.  Wskazał również, że prawdopodobną datą ogłoszenia poszerzenia ligi o Seattle i Las Vegas jest 2025 rok. Jednym z głównych kandydatów do zostania właścicielem SuperSonics jest Jeff Bezos. To amerykański przedsiębiorca, prezes, dyrektor generalny i przewodniczący zarządu Amazon.com, który od 2018 do 2021 roku był najbogatszym człowiekiem świata. Jego majątek jest wyceniany na 137 miliardów dolarów. Z takim właścicielem drużyna z Seattle mogłaby być atrakcyjną dla każdego wolnego agenta w lidze. Szczególnie, że w drużyne gotowe są inwestować także gwiazdy sportu – były rozgrywający Seahawks Russell Wilson, a także gwiazdy NBA, Jamal Crawford czy Dwyane Wade. Choć były koszykarz Miami Heat z tego grona już odpadł, bowiem wykupił akcje Utah Jazz.

Jeśli chodzi o Seattle – miasto jest gotowe do przyjęcia drużyny. Jeszcze w 2020 roku KeyArena przeszła renowację i dziś nosi nazwę Climate Pledge Arena. Obiekt jest tak naprawdę jednym z najnowocześniejszych w całych Stanach Zjednoczonych i może pomieścić 17 459 widzów. Hala jest przygotowana do goszczenia nie tylko zespołów hokejowych, ale także koszykarskich, bowiem na co dzień swoje mecze rozgrywają tam koszykarski Seattle Storm.

Czułem się, jakby świat się skończył w Seattle. Bo to miasto i fani zasługiwali na drużynę NBA. Pracowałem bardzo ciężko, by przywrócić drużynę do tego miasta. Adam Silver chce poszerzyć ligę i wierzę, że poszerzy ją właśnie o Seattle. W Seattle powstała arena dla drużyny hokejowej, więc NBA na pewno obserwuje sytuację panującą w Seattle. Szczególnie, że Adam Silver był jednym z obecnych na trybunach podczas debiutanckiego meczu Kraken w NHL. Wierzę, że to się stanie. A gdy się już stanie, to będzie to piękna rzecz dla całej społeczności – mówił Gary Payton.

Seattle wciąż ma w lidze swoją gwiazdę

Seattle nie zapomniało o zawodniku, którego wybrało z drugim numerem draftu w 2007 roku. 5 października 2018 roku Kevin Durant przyjechał do Seattle wspólnie ze swoją drużyną Golden State Warriors, aby rozegrać mecz przedsezonowy z Sacramento Kings. Kibice nie zawiedli – zapełnili całe trybuny. Dla samego Duranta to także był bardzo ważny mecz, bowiem zdawał sobie sprawę, jak ważna jest dla Seattle koszykówka.

Podczas przedmeczowej rozgrzewki KD miał okazję przywitać się z Garym Paytonem, Lennym Wilkensem, Spencerem Haywoodem czy legendarnym Billem Russellem. Z legendarnym podkoszowym Boston Celtics miał wyjątkową okazję spotkać się „na starych śmieciach”. Co prawda żaden z nich nie spędził zbyt wiele czasu w SuperSonics. Durant grał tam zaledwie jeden sezon, zanim w 2008 roku nowi właściciele przenieśli klub do Oklahoma City. Russell prowadził Sonics jako trener przez cztery lata, od 1973 do 1977 roku. Po zakończeniu kariery, szkoleniowiec uczynił z Seattle swój dom – zamieszkując na Mercer Island.

Mimo to, panowie byli ważnymi postaciami dla tego miasta. Najnowsze spotkanie współczesnej gwiazdy NBA i jej zasłużonej legendy było znaczące z powodu miejsca, w którym do niego doszło. Właśnie w Seattle. Obecność Duranta i Russella podkreślała wagę tego wieczoru. Na trybunach byli dosłownie wszyscy – od programistów z Amazona, przez baristów ze Starbucksa, młode matki, aż po najważniejsze osobistości. O Sonics i powrocie Duranta rozmawiało całe miasto.

– Na pewno nie był to typowy mecz przedsezonowy. Hala była tak naładowana energią, że prawie dało się ją wyczuć palcami – wspominał Klay Thompson.

Seattle wykorzystało ten wieczór, by zasygnalizować, że pragnie powrotu SuperSonics. Lokalni fani pokazali, że ich pasja do NBA i utraconego lata temu klubu jest większa niż kiedykolwiek. W hali nie brakowało napisów „Bring Back Our Sonics”, a obecność na meczu legend tego klubu sprawiła, że wszyscy przypomnieli sobie dawne czasy. Całe rodziny przyszły obejrzeć ten mecz w koszulkach Duranta z sezonu 2007/08, bądź tych z Golden State Warriors. Widownia złożyła mu prawdziwy hołd i zalała uwielbieniem. Można wręcz powiedzieć, że został namaszczony, by znów prowadzić Sonics do zwycięstw. Durant poczuł tę atmosferę bardzo dobrze.

Nigdy nie czułem się tak przed rozpoczęciem meczu. A przede wszystkim podczas meczu przedsezonowego – powiedział KD.

Punkt kulminacyjny nastąpił już przed meczem. Golden State Warriors zawsze na samym końcu prezentowali Stephena Curry’ego. Wiedząc, jak ważną postacią dla lokalnej społeczności jest Durant – nieco zmienili całą ceremonię. Jako ostatni zaprezentowany został właśnie KD. Zapowiadającego go spikera nie było w hali słychać. Został totalnie zagłuszony przez wzbierającą falę owacji z trybun. Durant wstał ze swojego miejsca. Podnosząc się, zdjął przez głowę niebieską bluzę, w której wcześniej się rozgrzewał. Ale biały, domowy trykot Warriors wciąż pozostawał zakryty. Owacja z ekstatycznej zamieniła się w historyczną, gdy kibice dostrzegli, jaką niespodziankę przygotował dla nich Durant. Miał na sobie koszulkę Shawna Kempa.

Wiem, że ostatnie dziesięć lat było trudne. Ale dzisiaj NBA znów jest w Seattle. I miejmy nadzieję, że wkrótce wróci tutaj na stałe – powiedział w swoim wystąpieniu koszykarz.

Obserwuj nas w mediach społecznościowych

NBA
Otwórz stronę MVP na swoim
urządzeniu mobilnym i zapisz ją na pulpicie. Będziesz mieć dostęp do najnowszych artykułów w zasięgu ręki!
lifestyle
kadra
nba
biznes