Kto wie, jak potoczyłaby się historia Ja Moranta, gdyby nie… umierający z głodu asystent trenera w Murray State. O ile brzmi to komicznie, to właśnie dzięki tej nietypowej sytuacji młody rozgrywający wypłynął na głębokie wody, gdzie czuł i czuje się jak doświadczony marynarz.
James Kane, który pełnił rolę asystenta drużyny Murray pojechał w ponad siedmiogodzinną podróż do Kentucky, by przyjrzeń się dokładnie Tevinowi Brownowi. To właśnie tym koszykarzem interesowała się ta uczelnia. Zanim jednak miał okazję przyjrzeć się występom Browna, Kane musiał coś zjeść. Udał się więc do stoiska przed salą gimnastyczną. Zajadając się chipsami, zerknął do pobliskiej sali gimnastycznej, gdzie mecz 3x3 rozgrywał… Ja Morant.
James od razu zwrócił uwagę na dzisiejszego rozgrywającego Grizzlies. Trudno byłoby tego nie zrobić - wybuchowy, dynamiczny, dobrze podający i wysoko skaczący zawodnik - czy to nie brzmi jak marzenie? Właśnie tym Morant imponował asystentowi z Murray State podczas gierki 3x3. Gdy tylko Morant poszedł do szatni, Kane wkroczył do działania. Porozmawiał wówczas z mężczyzną filmującym całą gierkę. Okazał się nim… Tee Morant - słynny już ojciec koszykarza.
W ten sposób rozpoczęła się prawdziwa przygoda młodego i utalentowanego koszykarza, który po raz pierwszy zapakował z góry w ostatnim roku liceum. Koszykarza, który przez ESPN i strony rekrutacyjne nie był nawet klasyfikowany w rankingach po ukończeniu szkoły średniej. Kane oraz reszta sztabu z Murray State widząc jego ogromny potencjał, nie pozwolili, aby Morant przyjął jakiekolwiek inne stypendium. Tych ofert nie było jednak wiele - a żadna nie napłynęła z renomowanych uczelni.
Ważną rolę w karierze Ja odgrywał i wciąż odgrywa jego ojciec. Tee Morant do dziś podkreśla, że zawsze dbał o to, aby jego syn pozostał skromny.
- Zawsze mu mówiłem, że tak naprawdę niczego nie dokonał. Ja powie ci dziś, że nazywałem go przereklamowanym. Dlaczego? Bo zawsze chciałem, żeby miał motywację. Żeby po świetnym meczu wiedział, że musi zrobić jeszcze więcej. I w ten sposób pchałem go do przodu - przyznaje jego ojciec.
W swoim pierwszym sezonie na uczelni Morant rozgrywał solidne zawody. Notował na swoim koncie średnio 12,7 punktu, 6,5 zbiórki oraz 6,3 asysty. Dobra gra sprawiła, że został zaproszony na obóz organizowany przez Chrisa Paula - CP3 Elite Guard Camp. To sprawiło, że Morantem zaczęli interesować się skauci z NBA, którzy z trybun oglądali niemal każdy jego mecz w drugim sezonie w NCAA.
Te rozgrywki były przełomowe. Ja w barwach Murray State notował fenomenalne 24,5 punktu, 10 asyst oraz 5,7 zbiórki w każdym meczu. Stał się tym samym pierwszym koszarzem w historii NCAA, który w trakcie sezonu notował co najmniej 20 „oczek” oraz 10 asyst. To sprawiło, że został wybrany najlepszym zawodnikiem w swojej konferencji. Po drodze wyrósł też na gwiazdę dzięki swojej przebojowej grze, fantastycznym podaniom i efektownym wsadom.
Skauci przyjechali obserwować go podczas turnieju dla 12 najlepszych drużyn ligi akademickiej. Co prawda Murray State za wiele w tym turnieju nie zawojowali, ale Morant przeciwko drużynie Marquette zanotował 17 punktów, 16 asyst i 11 zbiórek. Stał się tym samym ósmy graczem w historii, który zanotował triple-double w turnieju NCCA. Wcześniej tej sztuki dokonywał chociażby Draymond Green - w 2012 roku.
Gdyby nie fakt, że już kolejny rok wszystkie media głośno pisały o wielkim koszykarzu, jakim miał się stać Zion Williamson - Ja pewnie zostałby wybrany z pierwszym numerem draftu w 2019 roku. Ostatecznie wybrali go Memphis Grizzlies, którzy musieli się trochę natrudzić, by otrzymać drugi numer draftu. Z drużyny pozbyli się wieloletniego rozgrywającego Mike’a Conleya, aby zapewnić Morantowi jak najlepsze warunki do rozwoju - i przede wszystkim minuty na parkiecie.
W swoim debiutanckim sezonie Morant nie zawiódł. Notował bardzo solidne 17,8 punktu oraz 7,3 asysty, a w kolejnym roku podtrzymał tę formę. Notując 19,1 punktu oraz 7,4 asysty wprowadził Memphis Grizzlies do fazy play-in, co było dobrym prognostykiem na przyszłość. Morant świetnie odnalazł się w NBA i wysłał wszystkim znak, że jest gotowy, by wejść na jeszcze wyższy poziom.
Drużyna Morant w rozgrywkach 2021/22 osiągnęła drugi najlepszy bilans w lidze. Grizzlies z bilansem 56-26 zameldowali się w Play-Offach, w których byli gotowi trochę namieszać. Morant w sezonie zasadniczym notował 27,4 punktu, 6,7 asysty oraz 5,7 zbiórki, co pozwoliło mu wywalczyć statuetkę dla koszykarza, który poczynił największy postęp. Sam Ja nie zgadzał się jednak z tym wyborem - statuetkę zostawił w domu swojego kolegi z drużyny, Desmonda Bane.
Wracając do samych Play-Offów - Grizzlies w pierwszej rundzie mocno męczyli się z niewygodnymi Timberwolves. Ostatecznie wygrali serię 4-2, a w półfinałach konferencji trafili na jednego z głównych kandydatów do mistrzostwa - zdrowych Golden State Warriors. Morant napsuł sporo krwi drużynie Steve’a Kerra, jednak ze względu na kontuzję nie był w stanie dokończyć serii, a jego drużyna uległa po sześciomeczowej serii. Ich przygoda zakończyła się co prawda na drugiej rundzie, lecz kibice drużyny z Memphis (a po tych rozgrywkach wielu ich przybyło), mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość).
Najśmieszniejszy w tym wszystkim jest fakt, że gdyby nie głód i paczka chipsów Jamesa Kane’a, dziś moglibyśmy nie wiedzieć o istnieniu Moranta. Być może nie grałby nawet w NBA, bo o jego ogromnym talencie po prostu w świecie nikt by nie usłyszał. Dziś Morant jest jedną z największych gwiazd ligi i „ma papiery” na to, by stać się najefektowniejszym koszykarzem, jaki kiedykolwiek grał w NBA.